Od Tsume do ktosia

Wręczyłbym Nobla każdemu, kto stworzyłby lek na nudę.
Mówię tu całkowicie serio - rzecz jasna, jak uśmiechnąłem się zaraz do własnych, ponurych myśli, wiele osób na takie stwierdzenie zaleciłoby mi niezwłoczne znalezienie hobby. O, albo coś w stylu tych wszystkich stereotypowych matek-nadgorliwych gospodyń domowych - "Już ja ci znajdę robotę, leniwy bachorze!". Tymczasem mi chodziło po prostu o przegnanie tego irytującego stanu czymś prostym, jak połknięcie tabletki, nie kilkugodzinne bieganie w kółko. Samochodów tu nie było, żebym mógł w nich pogrzebać, od kuchni zaś trzymałem się z daleka - wolałem gotować dla siebie i rodziny, nie dla bandy rozwrzeszczanych graczy. Jak mógłby taki lek działać? Sam nie wiem, mówiąc szczerze. Żadne usypianie, to na pewno - niezależnie od tego, jak nudną miałem pracę, drzemki były surowo karane, chociażby żartami innych strażników, lubowali się szczególnie we wrzucaniu delikwenta do jakichś piwnic, lochów czy innych cudów. Dlatego miło byłoby, jakby ów niesamowity lek po prostu... działał. Zwalczał nudę, jak zwalcza się kaszel.
- Obijamy się w pracy, co? - tubalny głos brutalnie przerwał mój błogi stan relaksu, a w następnej sekundzie potężna sylwetka całkowicie przysłoniła mi słońce. Kapeć bez dwóch zdań. Pewnie po cichu liczył, że sobie drzemię, by zwołać resztę gromady na warcie i wyciąć mi jakiś kawał.
- Nie ma nic do roboty, jak widzisz - stwierdziłem.
- W każdej chwili coś może wpaść! - energicznie machnął pięścią w powietrzu, niemal nie trafiając mnie w czaszkę. Skrzywiłem się, posyłając mu ciężkie spojrzenie. - Wybacz, niecelowo. Ale wyobraź sobie, że właśnie teraz grupa więźniów wreszcie realizuje plan ucieczki! Albo że napadnie na nas wataha mechów, na przykład! O, czy jakiś rozszalały gracz, który spróbowałby przejąć to miejsce!
- Taa. Spełnienie marzeń.
- Od tego są gry, nie? - wyszczerzył zęby w nadnaturalnie szerokim uśmiechu. - Nawet jeśli teraz to bardziej życie, warto się trochę wyszaleć, a nie bezczynnie czekać na zbawienie, nie?
Skinąłem głową, bezwiednie miętoląc w palcach jakieś źdźbło. Pocieszającą myślą było to, że zaraz kończy mi się warta i będę mógł nudzić się u siebie sam, zamiast w robocie przy innych. Perspektywa spędzenia reszty dnia w łóżku może nie była najciekawsza - ostatnio coś średnio spałem - ale dość kusząca. Cisza i spokój, tego nigdy nie miałem dość.
- Pójdę na obchód - stwierdziłem. Kapcia względnie lubiłem - a raczej do niego przywykłem - ale wiedziałem, że jeszcze trochę ciszy i zacznie mnie na coś namawiać. Jak na przykład szukanie innych śpiących, znudzonych delikwentów.
- Jasne, Tsume - spojrzał na mnie z wyraźnym zadowoleniem. - Dzięki za rozmowę, wytęż wszystkie swoje siły!
- Spoko - teraz musiałem już wstać, tym bardziej, że Kapeć w każdej chwili mógł uznać, że dotrzyma mi towarzystwa, zatem wyprostowałem nogi i ruszyłem wzdłuż muru, po drodze co chwila ziewając. Cóż, przy zwykłym tempie i braku jakichś niespodzianek, skończę akurat tuż przed końcem warty. Idealnie.
Nie uszedłem jednak nawet dwustu metrów, gdy zauważyłem obcego. Cóż, mógł to być zwykły gracz, jak podpowiadał zdrowy rozsądek, ale jednak spojrzałem nań czujnie. Każdy tu mógł być potencjalnym zagrożeniem. Tak przynajmniej nam powtarzali, w praktyce to się raczej nie sprawdzało, to nie filmy akcji. Cóż, chociaż ta gra przyniosła scenariusz, którego nikt się nie spodziewał...
- Ty tam -- odezwałem się, nieco podnosząc głos. -Szukasz czegoś konkretnego czy podziwiasz widoki?

< Ktoś, coś, gdzieś? >

Komentarze