Od Colerlity CD Wuwei „Wrota donikąd”

Zatrzymałyśmy się na chwilę przy tablicy ogłoszeń – nic specjalnie niezwykłego. Przynajmniej do momentu, w którym poczułam przenikające mnie nieprzyjemne uczucie, jakby ktoś powoli oblewał mnie lodowatą wodą. Rozejrzałam się szeroko otwartymi oczami, zanim z przerażeniem dostrzegłam, że zniknęłam od pasa w dół .
– Co jest?! – krzyknęłam w niemal idealnej synchronizacji z dziewczyną, zapominając przy tym przez chwilę, że nie powinnam nadwyrężać strun głosowych. Ból w gardle szybko mi o tym jednak przypomniał. Niemniej w tamtym momencie była to raczej sprawa drugorzędna, zwłaszcza że zanim całkowicie pochłonęła mnie ciemność, zdążyłam pomyśleć jedynie „Co do cholery?!”.

***

Ocknęłam się na plecach wpatrzona w znajdujące się nade mną korony drzew. Dookoła siebie czułam gęste zarośla, które wyjaśniałyby zadrapania na rękach. Usiadłam z jękiem, z zaskoczeniem odnotowując, że do normalnego już bólu gardła dołączyła również głowa. Uniosłam rękę, ostrożnie sprawdzając czaszkę pod kątem jakichś urazów. Pod palcami wyczułam całkiem pokaźnego guza, jednak nic bardziej groźnego. Wzruszyłam ramionami – najwidoczniej uderzyłam o jakiś wystający korzeń lub gałąź.
Od mojego przebudzenia nie minęły nawet trzy minuty, kiedy nieopodal usłyszałam hałas. Moja dłoń automatycznie powędrowała do rękojeści noża, aby przezornie być gotowym na ewentualną walkę. Na szczęście przede mną pojawiła się nikt inny jak Wuwei, również z wyciągniętą bronią. Dostrzegając mnie, szybko ją schowała, po czym wyciągnęła rękę, oferując pomoc. Nie mogłam jednak zmusić się do nawiązania kontaktu, więc spuszczając oczy, podniosłam się samodzielnie.
– Co się stało? Gdzie jesteśmy? – zapytałam ochryple, rozglądając się dookoła. Szczerze mówiąc, nie mogłam wywnioskować niczego pożytecznego z naszego otoczenia. Kątem oka widziałam, jak zmienia się wyraz dziewczyny, kiedy najprawdopodobniej nagle sobie coś uświadomiła.
– No więc tego… – zaczęła, przerywając ze… wstydem? Prawdopodobnie. Emocje to naprawdę kłopotliwa sprawa.
– Tak? – odezwałam się, widząc, że nie ma zamiaru kontynuować.
– Niechcący zamiast anuluj przy queście, dałam zaakceptuj. – Już miałam wyrazić swoje niedowierzanie, kiedy dodała pospiesznie: – Ale na pewno da się go teraz anulować!
Patrzyłam na nią ponaglająco, kiedy otwierała okienko.
– Możemy go opuścić za stratą dwudziestu Yangów i sto expa – powiedziała w końcu, spoglądając na mnie w dziwny sposób. Nie byłam dokładnie pewna o co w tym chodziłam, więc postanowiłam nie komentować.
– Jakie to zadanie? – zapytałam, siląc się na spokój.
Przeczytała mi opis. Westchnęłam. Stalowce. Dobra, w porządku. Miałam z nimi jakieś doświadczenie podczas ostatniego roku. Dodatkowo w zasadzie nie mogłyśmy zginąć, co najwyżej utknąć tutaj we dwie na zawsze. Z drugiej jednak strony nie uśmiechało mi się po raz kolejny wbijać levelu. W tym wypadku moja odpowiedź wydawała się oczywista.
– Mam trzeci poziom. Nie chce tracić expa, którego prawie wcale nie mam – odpowiedziałam w końcu; mój głos stawał się coraz bardziej ochrypły. Domyślałam się, że nie minie wiele czasu, zanim stanie się on ledwie szeptem, co nie wróżyło mi zbyt kolorowej przyszłości.
– Czyli... przyjmujemy to? – Dziewczyna zmarszczyła czoło, prawdopodobnie nie będąc przekonana do pomysłu.
– Tak – odparłam najpewniejszym głosem, jaki mogłam z siebie wykrzesać.
Na chwilę zapadła cisza, po której nad dziewczyną nagle pojawiła się cyfra pięć. Ściągnęłam brwi w skupieniu, uświadamiając sobie, że rzeczywiście wcześniej nie miała żadnego poziomu. Jednak dlaczego miałaby go zataić? Ze wstydu? Raczej wątpliwe, zwłaszcza że musiała mieć co najmniej trzeci, żebyśmy zostały zaakceptowane, nie wspominając o tym, że to ona zaproponowała anulowanie questa. W takim razie jej level był zapewne dosyć wysoki. Wciąż jednak – dlaczego mogłaby uznać, że lepsze jest jego ukrycie? Czy inni gracze mogliby mieć z tym jakiś problem? Wzruszyłam ramionami, zapamiętując, aby zapytać o to później Wuwei.
Spojrzałam na moją towarzyszkę wyczekująco, jednak ta milczała. Wyglądało na to, że nie kwapi się do bycia przywódcą, mimo tego co przewidywała gra. W końcu nie wytrzymałam i z westchnieniem powiedziałam:
– Być może powinnyśmy się trochę rozejrzeć i poszukać tych całych wrót? – Niestety pod koniec zdania mój głos okazał się być niewiele głośniejsze od zachrypniętego szeptu, więc przypuszczałam, że dziewczyna znów nie zorientowała się o co mi chodzi. Moje podejrzenia szybko okazały się być prawdziwe, kiedy zapytała niepewnie:
– Czy mogłabyś powtórzyć? Nie mogłam cię zrozumieć. – Zatoczyła niewyraźny gest ręką.
Wuwei nachyliła się w moją stronę i nadstawiła ucha, próbując ustalić o czym mówię. Odchrząknęłam i, choć zapewne niewiele to pomogło, powtórzyłam:
– Może powinnyśmy poszukać tych wrót?
Skrzywiłam się, słysząc, że tym razem wyszło jeszcze ciszej. Poczułam również uporczywe drapanie w gardle, które odruchowo pomasowałam. „Nigdy nie sądziłam, że długie nieużywanie strun głosowych może być takim kłopotem. Jak do diabła twórcy gry byli w stanie sprawić, że tak się stało?” – pomyślałam.
Wuwei zmarszczyła na mnie brwi.
– Naprawdę nie brzmisz najlepiej. Nie jestem lekarzem, ale wiem trochę o ziołach, więc może pozwolisz mi na to spojrzeć? Zwłaszcza, że pewnie utrudni nam to zaliczenie questa, a być może uda mi się coś wymyślić.
Wyglądała na naprawdę zmartwioną, co nieco mnie zaskoczyło. Zanim jednak zdążyłam ją uspokoić, zbliżyła się do mnie i wyciągnęła rękę, zapewne w celu złapania mnie za ramię. Wzdrygnęłam się i odskoczyłam, dopiero po chwili uświadamiając sobie moją przesadną reakcję. Dziewczyna wciąż stała z zawieszoną w powietrzu dłonią oraz nieco uchylonymi w szoku ustami. Odchrząknęłam, czerwieniąc się i usilnie wbijając oczy w ziemię.
– Wybacz. Nie ma się czy przejmować i mówię to jako uzdrowiciel – mruknęłam.
Ta patrzyła tylko na mnie badawczo. Czułam się bardzo nieswojo pod jej analitycznym wzrokiem, jednak starałam się być swobodna. Po krótkiej chwili, jakby coś przemyślawszy, Wuwei odezwała się krótko, wskazując na południe:
– Chodźmy, sprawdzimy czym można tam coś znaleźć.
Skinęłam tylko głową, w milczeniu podążając za nią.
Las wydawał mi się aż nazbyt zwyczajny. Jedyną martwiącą mnie rzeczą były wszechobecne zarośla, które znacząco utrudniały widoczność. No i były idealnym miejscem na kryjówkę dla jakiegoś Stalowca. Kiedy przeszłyśmy przez wąski strumy i znalazłyśmy się na nieznanej mi polanie, ze zdziwieniem stwierdziłam, że słońce już zachodzi. W gęsto porośniętym drzewami lesie nie zwróciłam na to aż takiej uwagi, gdyż zwyczajnie nie było tego aż tak widać. Zmarszczyłam brwi, z zaniepokojeniem zerkając na Wuwei. Noc z pewnością nam nie sprzyjała – większość agresywnych istot wybierała na łowy właśnie ten czas.
Wyglądało na to, że dziewczyna doszła do tych samych wniosków, gdyż nagle przystanęła – przez co prawie na nią wpadałam – i ze skupieniem rozejrzała się dookoła. Najwidoczniej nie znalazła tego, czego szukała, ponieważ westchnęła i ruszyła dalej, wciąż skanując mijane miejsca wzrokiem. Nie minęło wiele czasu, zanim odezwała się do mnie:
– Powinnyśmy znaleźć jakieś schronienie na noc . Mów, jeżeli dostrzeżesz coś odpowiedniego.
Skinęłam głową. Szłyśmy miarowym marszem, kiedy zmierzch otulał otwartą przestrzeń, a później bór, w którym się znalazłyśmy. Niestety nie mogłyśmy znaleźć żadnego odpowiedniego miejsca na obozowisko – jaskini, niewielkiej polany, czegokolwiek – co z minuty na minutę, coraz bardziej nas martwiło.
Nagle usłyszałam dobiegający z pobliskich krzaków szelest. Odwróciłam się czujnie w stronę dźwięku, z roztargnieniem zauważając, że Wuwei najwidoczniej była skoncentrowana na czymś innym. Z wahaniem wyciągnęłam rękę, aby zwrócić jej uwagę potrząśnięciem za ramię, kiedy z zarośli gwałtownie wyłonił się samotny Pożogar, który przymierzał się do skoku w stronę dziewczyny. Odtąd wszystko potoczyło się szybko – zwierzę rzuciło się w jej stronę niemal równocześnie ze mną, gdy jednocześnie próbowałam wyszarpnąć zza pasa sztylety. Nie zdążyłam nawet ostrzegawczo krzyknąć – zresztą nawet gdybym ro zrobiła, dziewczyna zapewne by nie usłyszała. Zderzyłam się z wilkiem mniej więcej w połowie drogi i szamocząc się, przekoziołkowaliśmy kilka kroków. Niestety niefortunnie znalazłam się przygnieciona przez jego metalowe łapy, podczas gdy on nade mną górował. W tym momencie udało mi się nareszcie dobyć zaklinowanego sztyletu, i wbić w okolice klatki piersiowej. Niestety nie miałam szczęścia i nie trafiłam w słaby punkt, natomiast rozwścieczone zwierzę właśnie przymierzało się do zionięcia ogniem. Niespodziewanie istota została ze mnie zrzucona i dobita małym sztyletem. Zanim wyzionęła ducha, zawyła głośno. Odetchnęłam i powoli, wspierając się pobliskim pniem, podniosłam na nogi. Czułam już formujące się siniaki, jednak nie zwracając na to uwagi, spojrzałam ostrożnie na stojącą nad Pożogarem Wuwei. Odchrząknęłam, normując wciąż nierówny oddech.
– Wybacz. Nie zdążyłam cię ostrzec – wychrypiałam.
Ta spojrzała tylko na mnie badawczo, pytając:
– Nic ci nie jest?
– Tylko zadrapania. – Pokręciłam głową.
Zwróciłam oczy z powrotem na truchło, dostrzegając, że niestety nic z niego nie wypadło.
– Nie był sam. Zawył zanim go zabiłaś – zauważyłam, głosem niewiele głośniejszym od szeptu. Dziewczyna rozejrzała się badawczo.
– Na razie nic nie nadchodzi, ale prawdopodobnie powinnyśmy się przygotować. A najlepiej przenieść w miejsce, w którym będzie nam się łatwiej bronić. – Pokiwałam głową ze zrozumieniem i bez dalszego zwlekania ruszyłam za nią.
Skierowałyśmy się tym razem na północ, znów zagłębiając się w leśną gęstwinę. Delikatny wietrzyk kołysał cienkimi gałązkami i tworzył niemal niesłyszalny szum. Zapadł już całkowity zmrok, otulając ciemnością każdy napotkany zakątek. Prze korony drzew leniwie przebijało się światło księżyca, które wskazywało nam drogę. Miałyśmy szczęście, że była pełnia. Realistyczność całej sceny zadziwiała mnie i wprawiała w zachwyt. Jednocześnie czułam otaczający nas spokój, chociaż w tym wypadku wydawał się on raczej złowróżbny niż cokolwiek innego.
Ciszę przerwało nie tak odległe wycie, które zaraz zostało powtórzone w innym tonie. Widocznie zwierzęta nareszcie natrafiły na nasz trop.
Nagle znalazłyśmy się na niewielkiej polanie, odgrodzonej z jednej strony rwącym potokiem. Na wprost od nas znajdowała się niemal całkowicie gładka ściana skalna. Wyglądało na to, że znalazłyśmy nasz miejsce.
Z gęstwiny dało się słyszeć coraz bliższe i coraz wyraźniejsze szmery. Wuwei z napięciem przyjrzała się miejscu, po czym skinęła głową, podchodząc do skał. Odwróciłam się do niej plecami, rozglądając się z zaniepokojeniem. Niespodziewanie poczułam gwałtowne pociągniecie, przez co odwróciłam się przestraszona, aby znaleźć dziewczynę znajdującą się na półce skalnej. Musiałam nie zauważyć jej w ciemności. Wdrapałam się w ślad za nią. Nie trwało to długo zanim znalazłyśmy się na wysokości, na której nadchodzącym drapieżnikom byłoby ciężko nas dosięgnąć. W tym też momencie pobliskie zarośla poruszyły się z szelestem.

<Wuwuś? Wybacz opóźnienie i nagły przeskok w czasie. W zasadzie nie określiłaś, kiedy dzieje się akcja (albo ja znowu coś przeoczyłam :”)), więc mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. I tak, Leti brzmi cudownie! ^^>

Komentarze