Od Yukio do Isil Cd.Yukio

Oddech lasu, to każdy szum. Rytm serca lasu, to każdy brzęk owadów, łamiąca się gałąź. Wszystko ma swój powód i do czegoś zmierza. Rośliny rosną, zwierzęta biegają. Jeśli coś nie ma swojego miejsca, nie jest naturalne.
Moje rozmyślania przerwał trzask suche drewna. Odwróciłem się w błyskawicznym tempie. Zbyt wolno. Poczułem silne uderzenie, a następnie nóż przeciął moją skórę trochę powyżej łokcia. Rana nie była głęboka, ale wystarczająca bym zaczął się na poważnie martwić. Spojrzałam z wyrzutem na Loya. Staruszek wyszczerzył zęby w uśmiechu, wycierając zbryzgane moją krwią ostrze.

- Znów zbyt wolno młodzieńcze! - z jego gardła wydobył się specyficzny dla niego rechot - Na dziś wystarczy. Zbieraj manatki!

Zaledwie tydzień temu odzyskałem przytomność, a ten wariat już zaczął trening na mojej osobie. Nieważne jak bardzo próbuje, ona zawsze jest dużo lepszy. Spiorunowałem jego plecy wzrokiem i ruszyłem do naszego schronienia.

- Czułem jak się na mnie patrzysz! - zakrzyknął mój towarzysz, znikając pośród kępki olbrzymich liści. Przyspieszyłem, równając z nim krok.

Od czasu mojego przebudzenia, nie dowiedziałem się o swojej osobie, żadnego nowego faktu. Za to Loy zadbał o moją edukację. Rozrysował dokładną mapę okolicy na ścianie jaskini i kazał mi ją wykuć na blachę. Dodatkowo za każdym razem jak chciałem wyjść do lasu musiałem powiedzieć mu która jest godzina, jakie rośliny lecznicze, a jakie trujące znajdę na miejscu do którego zmierzam, a także kiedy spadnie deszcz. I tak dalej i tak dalej. Jak na wszystkie pytania nie odpowiedziałem prawidłowo, nie wypuszcza mnie na zewnątrz. Jeszcze nigdy mi się to nie udało. Wychodzę więc jedynie gdy udaje się z nim na trening. Potwornie mnie to irytuje, ale cóż poradzić. Bywa.
Wspiąłem się po wąskiej sznurowej drabince i już po chwili siedziałem na skalnej półce prowadzącej do jaskini. Przesunąłem się do samej krawędzi, spuszczając nogi w dół i machając nimi na zmianę. W powietrzu wisiał ciężki zapach zbliżającego się deszczu. Jak zwykle punktualnie. Tutaj w głębi dżungli deszcz padał zawsze o godzinie 9, 16 i 24. Uwzględniając to, że słońce zbliża się ku zachodowi, można wnioskować, że jest za za piętnaście szesnasta. Uśmiechnąłem się delikatnie, gdy z nieba zaczęły lecieć pierwsze krople. Zaraz też okolica wyglądała, jakby ktoś nie przerwanie wylewał wiadro wody. Wstałem z ociąganiem po czym skierowałem się do wnętrza. Zaraz też rzuciła się na mnie słodka woń przygotowywanego jedzenia. Jak na dziś miałem naprawdę dość. Wiedziałem jednak, że Loy ma inne plany co do mnie. Już ja znałem ten jego błysk w oku

- Co tym razem? Każesz mi uganiać się po deszczu za jakimś cudownym zielskiem? - spytałem z niechęcią
- Nieee… Ale to dobry pomysł. Zapiszę sobie! - zaśmiał się staruszek, mieszając w prowizorycznym garnuszku okorowany patykiem - Mam dla ciebie inne zadanie! Masz pół godziny na rozpalenie ognia. Dam ci krzemienie ale drewno musisz sobie znaleźć sam. - To rzekłszy chwycił dwa leżące obok jego nogi kamienie i rzucił w moim kierunku

No świetnie. Westchnąłem ciężko i raźnym krokiem ponownie wyszedłem na zewnątrz. Zszedłem po drabince, a następnie zagłębiłem się w las. Dookoła mnie słychać było jedynie plusk, szum i chlupot. Wszystkie zwierzęta i potwory pochowały się przed deszczem.
Szukając względnie suchego drewna wchodziłem coraz głębiej i głębiej. W pewnym momencie poczułem zapach krwi. Stanąłem w miejscu by po chwili ruszyć w tamtym kierunku. Przemykając pośród roślin rozmyślałem co tam mogę znaleźć. Jednak nic nie mogło mnie przygotować na to co ujrzałem.

< Jest 500 :) >

Komentarze