Od Isil cd Ichiro

Gdyby tak przeanalizować to, co robię, wyszłoby na to, że więcej czasu spędzam w lesie niż w domu. Ale co poradzić, po tej całej pracy w biurze i udawaniu porządnego i pewnego siebie przywódcy potrzebuję jakiejś odskoczni. Zresztą level sam się nie nabije, a ja zamierzam przejść tą grę i wrócić do domu.
Dzisiaj też, zaraz gdy skończyłam pracę pobiegłam do lasu. Znaczy się, najpierw zjadłam w karczmie późny obiad, a dopiero potem opuściłam Gildię. Tae niestety miał dzisiaj walki na arenie, więc byłam skazana na samotność. Ale nigdy mi to jakoś super nie przeszkadzało.
Gdy wyszłam poza punkt zero, zwolniłam i zaczęłam się rozglądać. Chciałam zniszczyć kilka ,,puszek'' i pozbierać trochę leczniczych ziół. Alchemicy nigdy nimi nie gardzili, a mi przydałoby się trochę mikstur. Normalnie handel wymienny...
Powoli oddalałam się coraz bardziej od obozu przetrwałych. Widziałam kilka mechakłów, ale z nich już dawno nie dostawałam zadowalającej ilości expa, a Yangów jak na lekarstwo... Innymi słowy marnotrawstwo strzał. Na jednym z kamieni dostrzegłam Szarankę. Ukucnęłam przy niej i pozbierałam kilka kulek. A nuż mi się przyda. Rozejrzałam się, jednak nadal nic nie widziałam. A gdyby tak wejść na drzewo? To głupi pomysł, ale... Wypatrzyłam dogodne drzewo i podeszłam. Schowałam łuk i złapałam się najniższej gałęzi. Świetnie, teraz byłam całkowicie bezbronna. Wdrapanie się było trudniejsze niż myślałam i przecięłam sobie rękę, ale udało mi się wejść całkiem wysoko. Oparłam się o pień i postanowiłam czekać na ofiarę. Rana nie była poważna, sama powinna się zaraz wyleczyć. W tej grze nie było chorób zakaźnych, a przynajmniej taką miałam nadzieję. Jak pomagałam w szpitalu to się z tym nigdy nie zetknęłam. Chociaż nie byłam tam często. Mimo bycia uzdrowicielką, w moim przypadku ważniejsza była praca jako Leading Light. Najpierw nowi gracze, administracja, rada i problemy Gildii, potem dopiero ewentualna pomoc w szpitalu. W sumie najczęściej wzywali mnie do ciężkich przypadków. Na przykład takiego Yu przeszytego mieczem... Uśmiechnęłam się pod nosem, przypominając sobie jak na niego nawrzeszczałam, po tym jak chciał się poświęcić, żebym ja przetrwała. Westchnęłam. Nie powinnam o nim myśleć. Znów zostałam sama. Spojrzałam w dół. Nadal nic.
Wtem usłyszałam jakiś ryk. Czyżby los się do mnie uśmiechnął? Postanowiłam odsunąć na później rozmyślania o systemie losującym miejsce spawnu przeciwników. Teraz muszę się skupić. Potencjalny przeciwnik prawdopodobnie był gdzieś po mojej prawej stronie. Faktycznie, między liśćmi błysnął mi metal. W końcu. Cicho zeszłam niżej i wylądowałam na ziemi. Tradycyjnie, wsparcie, kula wody, łuk do ręki. Polowanie czas zacząć.
Przebiegałam między drzewami, aż stwór znalazł się w moim polu widzenia. Pożogar. Pojedyńczy osobnik. Zmarszczyłam brwi. Możliwe, że gdzieś kryje się więcej. Ale nic nie widzę. Trudno, co najwyżej będę uciekać, gdzie pieprz rośnie. Stoi tyłem, kiepsko nie mogę strzelić w wiatraczek. Posłałam w jego stronę wodny pocisk i rzuciłam się w bok, wiedząc co teraz nastąpi. Mechazwierz natychmiast obrócił się w stronę miejsca, z którego zaatakowałam i zionął ogniem. Strzeliłam i zablokowałam wiatraczek. Jeden kłopot mniej. Pożogar pobiegł w moją stronę. Zdążyłam jeszcze raz strzelić i wyciągnęłam sztylet. Zraniłam go w bok, ale nie pozostał mi dłużny. Lepsze to niż, upieczenie żywcem... Jeszcze jeden pocisk wodny i padł. Zebrałam łup i opatrzyłam ranę. Nie było źle, jedna miksturka zdrowia i mogę iść dalej.
Po chwili marszu zobaczyłam między krzakami mechazwierza, kształtem przypominającego jelenia. Czyżby to był on...? Jeszcze nigdy nie udało mi się upolować żadnego z nich, bo były bardzo płochliwe. Ale jaki cenny drop... Ksavenowi się kiedyś udało. Najciszej jak potrafiłam założyłam strzałę na cięciwę i podkradłam się bliżej. Już, prawie... Ok. Przykucnęłam, wiedziałam, że mam tylko jedną szansę. Nie zamierzałam jej zmarnować. Starczy, że przesunie się trochę w lewo, żebym ją lepiej widziała... Uda się, musi się udać. Uspokoiłam oddech. Nie może mi zadrżeć ręka... Naciągnęłam cięciwę i...
Mechazwierz podskoczył i zniknął w gęstwinie. Wypełniła mnie frustracja. Z wściekłością strzeliłam w najbliższe drzewo i wstałam. Tak blisko! Tak mało brakowało! Jeśli dropnęłaby mi następna część amuletu, bylibyśmy o krok bliżej! Z krzaków wyszedł jakiś białowłosy chłopak. Za pewne to on przestraszył jelenia.
- Skończony idiota - warknęłam po polsku, celując do niego z łuku.
Nie, spokojnie, przecież Leading Light nie zastrzeliłby nikogo. Chciałam tylko pokazać jak bardzo byłam zdenerwowana. Nieznajomy spojrzał na mnie przestraszony.
- Gdyby nie ty... - zaczęłam już po angielsku, ale nie skończyłam.
Pewnie nawet nie widział jelenia. Wyglądał na takiego, co nie patrzy, gdzie idzie, a liczy, że przeżyje.
- Ugh - westchnęłam i odłożyłam strzałę do kołczanu. Sprawdziłam informacje o tym kretynie. Nie zapisany. Czyżby nowy? Tak daleko od spawnu? A ja tak bardzo nie miałam ochoty dłużej widzieć go na oczy...
- Możesz mnie nie obrażać bez powodu i wyjaśnić w końcu o co chodzi? - spytał zirytowany, patrząc się na mnie jak na jakąś wariatkę.
W sumie pewnie z jego perspektywy wyglądało to tak, jakbym zaatakowała go bez powodu... Wyciągnęłam pierwszą strzałę z drzewa, tą przeznaczoną na mechazwierza. Ją również schowałam. Ciekawe, że mówił po polsku. Byłam zaskoczona, rzadko spotykałam rodaków.
- Te jelenie są bardzo płochliwe - raczyłam w końcu mu wyjaśnić. - Podchodząc do niego tak po prostu, mogłeś jedynie doprowadzić do tego, że uciekł mi zaraz sprzed nosa i nie zgarnęłam łupu. A byłoby to korzystne nawet dla ciebie, bo szybciej przeszłabym tą holerną grę.
- Więc to prawda? - spytał dziwnie cicho.
Dopiero po chwili zrozumiałam, że mówi o wiadomości. Musiał ją przeczytać w trakcie jak go wyzywałam, lub jeszcze wcześniej.
- Tak - westchnęłam. - Powinnam cię zaprowadzić do Miasta Początku, ale to daleko, a ja chciałam jeszcze popolować. Marne szanse, że znów trafiłby mi się jeleń, ale zawsze coś. Nie możesz jakoś tak, nie wiem, wyparować?
Chłopak chyba się do tego nie kwapił. Przewróciłam oczami i mruknęłam:
- Isil.
- Co? - spytał, nadal nie ogarniając życia.
On jakiś głupi jest czy co?
- Mój login to Isil - warknęłam. - Chodź.
- Ichiro - przedstawił się trochę zirytowany.
- Mało mnie to obchodzi - pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos. Powinnam być miła. W końcu reputacja...
Ruszyliśmy w stronę Gildii. To nie będzie szybka i przyjemna trasa... Zwłaszcza, że muszę mu wszystko wytłumaczyć. Yukio, dlaczego odszedłeś? Zaprowadziłabym go do ciebie i po kłopocie... Kiedyś napiszę jakiś poradnik i będę go wręczać wszystkim nowym zamiast się produkować za każdym razem. O, to jest plan.
- Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam. Byłam strasznie sfrustrowana - wydusiłam z siebie w końcu.
Nienawidzę przepraszać.

<Kaktus? Jest ok?>

Komentarze