Od Isil cd Neta i Colerlity
Był środek dnia, godziny pracy. Słońce paliło niemiłosiernie, więc w wewnętrznej części miasta wszyscy woleli siedzieć w domach. Ja byłam w swoim biurze i akurat pisałam plan wieczornego spotkania na Obradach. Mieliśmy kilka ważnych spraw do poruszenia, a oprócz tego dwóch Alternate zgłosiło mi chęć przedstawienia swoich pomysłów. Cieszyłam się, że członkowie Gildii wychodzili z własnymi incjatywami odnośnie jej dalszego rozwoju i planów skończenia gry.
Zapisałam ostatni punkt i westchnęłam, przeciągając się. Gdzieś przez głowę przeleciała mi myśl o tym, jak wierną kopią rzeczywistości jest ta gra, że zawiera nawet takie elementy jak pisanie, wzdychanie i przeciąganie się. Jestem tu już ponad rok, chyba zaczynam się do tego powoli przyzwyczajać... Spojrzałam smutno przez okno. Dzień w dzień to samo, a perspektywa ukończenia gry wcale się nie zbliża... Może powoli wszyscy zaczynamy traktować ten świat jak własny? Staram się jak mogę, żeby ludzie byli szczęśliwi i chyba są tego jakieś efekty. Przechadzając się miastem widzę uśmiechy na twarzach mijanych osób. Czy ten świat nie staje się powoli naszym? Czy o to chodziło twórcy? Kim jestem? Tamtą słabą dziewczyną bez rodziny? Czy przywódczynią graczy, która walczy o wspólne dobro...? Naprawdę nadal tak samo mocno chcę ukończyć tą grę?
Skrzywiłam się. Takie myślenie prowadzi w złą stronę. Oczywiście, że chcę. Jak mogę być takiem egoistycznym leniem... Zresztą, przecież w tamtym świecie są nasze prawdziwe ciała... Chyba nie będą żyć w nieskończoność podłączone do kroplówki... Bo przecież nie kontrolujemy ich, nic nie jemy, nie ruszamy się... Echh, muszę się przejść. I tak zaraz będzie pora obiadowa.
Wstałam i wyszłam z biura. Tak jak podejrzewałam, do popołudniowej przerwy było jeszcze trochę czasu i miasto świeciło pustkami. Uśmiechnęłam się pod nosem. Przynajmniej nikt się nie obijał. Stanęłam na środku placu napawając się ciepłem promieni słońca i świeżym powietrzem. Czułam lekki podmuch wiatru na policzku. Jak w prawdziwym świecie...
Nagle poczułam na plecach czyjeś spojrzenie. Odwróciłam się w ułamku sekundy i aż podskoczyłam, widząc patrzącego na mnie chłopaka.
- Kim ty jesteś? - spytałam ostrzej niż zamierzałam.
- Ja? - spytał niepewnie, ale zaraz odpowiedział - Nazywam się Net i od razu wyprzedzam pytanie, nie wiem jak tu się znalazłem.
Musiał być nowy.
- Ja nazywam się Isil i wiem jak tu się znalazłeś - powiedziałam, uśmiechając się.
- Jak?
- Jesteś w grze, w którą chciałeś zagrać... - zaczęłam.
- W Netting End - przerwał mi.
- Tak. - Kiwnęłam głową. - Chodź, pokażę ci, gdzie możesz zamieszkać.
Poprowadziłam go w stronę wolnych domów.
- Widzisz, zapewne dostałeś już wiadomość... - zaczęłam tłunaczyć. - Tak, to prawda, z tej gry nie da się wyjść i jeśli tu zginiesz, umrzesz także w prawdziwym świecie. Znaczy tego drugiego nie wiemy na pewno, ale jest to prawdopodobne. Teraz jesteś w Mieście Początku - pierwsi gracze wybudowali je na spawnie po uruchomieniu gry. Razem wspieramy się i próbujemy wspólnie przejść grę. Tak się składa, że jestem Leading Light'em, czyli takim jakby naszym przywódcą. Jeśli zdecydujesz się z nami zostać, na terenie miasta będziesz całkowicie bezpieczny, dostaniesz własne mieszkanie, dostęp do jedzenia, wszelkich usług innych mieszkańców, kursów umiejętności... Jednak w zamian, będziesz musiał pracować, jak wszyscy. Jeśli odejdziesz, otrzymasz skromne wyposażenie i będziesz miał dobę na opuszczenie murów miasta. Mówiąc szczerze, masz znikome szanse na przeżycie - skrzywiłam się delikatnie.
Net stwierdził, że zostaje, co nie było specjalnie trudne do przewidzenia. Wytłumaczyłam mu wszystko i postanowił zostać rzemieślnikiem. Przekazałam mu klucze do jego mieszkania, które mu też pokazałam, oprowadziłam na szybko po mieście i spisałam jego dane wśród innych Adhererów.
Po kilku dniach dostałam zwyczajowy raport od mistrza fachu rzemieślników. Napisał, że nowy gracz - Net, świetnie się sprawdza i po próbach kilku różnych rzemiósł, postanowił zająć się wymyślaniem nowych wynalazków. Chwalił go też, a muszę przyznać, że nie należał do osób, które puszczają słowa na wiatr. Z racji, że miałam trochę wolnego czasu, postanowił sama to sprawdzić. A nuż coś z tego wyjdzie dobrego...
Zapukałam do domu ,,nowego'' od strony warsztatu. Po chwili mi otworzył. Widać pracował, to się chwali. Przywitałam się i spytałam, czy mogę wejść do środka. Zgodził się, choć był zdziwiony i trochę zestresowany tą nagłą wizytacją.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było niewielkie, ale walało się tu sporo rzeczy. Widać się nie lenił te kilka dni. Jak już wspominałam, to dobrze o nim świadczy. Przy drzwiach były trzy krzesła dla klientów. Dalej niewielka lada z wystawą, a za nią stół i różne urządzenia. W zamyśle była to taka typowa pracownia, gdzie przychodzi się ze zleceniem i patrzy jak rzemieślnik je wykonuje. Net trochę ją przerobił, bo pracował dla Gildii i to z niej dostawał pieniądze.
- Chciałabym, żebyś pokazał mi, co wymyśliłeś - wyjaśniłam swoje najście.
Chłopak od razu się zapalił do tego pomysłu, musiał lubić swoją pracę. Pokazał mi kilka rzeczy i zaproponował, że zaprezentuje ich działanie w lesie, tam, gdzie według przeznaczenia powinny się znajdować. Skinęłam głową, zgadzając się i ruszyliśmy do lasu. Szliśmy dość długo, na pewno wyszliśmy poza bezpieczną strefę, ale Net powiedział, że to działa tylko w dobrych miejscach. W końcu zatrzymaliśmy się przy sporym drzewie. Chłopak wbił delikatnie urządzenie w korę drzewa i podłożył pod nie pojemnik. Ku mojemu zdumieniu do pojemnika zaczęła kapać woda.
- To filtr, który odsysa wodę z soków drzewa i od razu ją filtruje - wyjaśnił. - Jest od razu zdatna do picia.
Byłam pod wrażeniem i pochwaliłam jego pracę. Niewątpliwie coś takiego znacznie zmniejszyłoby koszty produkcji wody.
- Czego potrzeba do wytwarzania? - spytałam.
Skrzywił się, najwidoczniej tu już nie było tak kolorowo. Wymienił przedmioty, ale moim zdaniem, nie było tak źle. Zebrał wodę i filtr i ruszyliśmy z powrotem.
- Myślisz, że dałoby się jakoś zmniejszyć koszt produkcji? - zagadnęłam.
- Nie wiem... - zastanawiał się przez chwilę. - Musiałbym spróbować.
Pokiwałam głową.
- W każdym razie, do... - przerwałam, bo wydawała mi się, że coś dostrzegłam między drzewami.
Net spojrzał na mnie pytająco. Pokazałam mu, żeby był cicho i wskazałam w tamtą stronę. Dobrze mi się wydawało, kawałek od nas stała stała jakaś dziewczyna. Moja ostrożność na wiele się nie zdała, chyba dostrzegła nas wcześniej. Albo raczej usłyszała... Wyglądała na zaniedbaną, miała długie, skołtunione włosy i brudną twarz i poszarpane ubrania. Wyglądała... Dziko... Wpatrywała się w nas zszokowana. Czyżby...? Nie, raczej nie... Ale... Czy mogła być graczem, który żyje poza Gildią...? Pokazałam Netowi, żeby trzymał się z tyłu i ruszyłam w jej stronę, trzymając łuk w gotowości.
- Jesteś graczem? - spytałam głośno.
Nadal wpatrywała się we mnie dziwnie.
- Jesteś graczem? - powtórzyłam wyraźnie, ściskając mocniej łuk i podeszłam bliżej.
- L-ludzie... - powiedziała do siebie niewyraźnie i upadła na kolana, uśmiechając się do siebie.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że skądś ją kojarzę. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiałam, że to chyba Colerlita... To niemożliwe, byłam pewna, że ona nie żyje... Spotkałam ją gdzieś na początku gry i miałam zaprowadzić do Miasta, ale zaatakowały nas jakieś stalowce i się rozdzieliłyśmy. Wiele dni jej szukałam, ale mi się nie udało i w końcu ją skreśliłam... A teraz...
- Colerlita...? - spytałam cicho.
Dziewczyna spojrzała na mnie z cieniem zrozumienia.
- Boże, to naprawdę ty! - spojrzałam na nią zszokowana. - Myślałam, że nie żyjesz, spokojnie zabierzemy cię do innych, wszystko będzie dobrze... - próbowałam ją jakoś uspokoić, ale nie wiem na ile mnie rozumiała.
Net podszedł bliżej i zdziwiony obserwował sytuację. Po chwili ogarnęłam, że dziewczyna chyba płacze... Szybko schowałam łuk, który nadal trzymałam w ręce i podbiegłam do niej, przytulając ją. Miałam gdzieś to, że była brudna.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze... - mówiłam cicho. - Nie masz żadnych ubrań, prawda? - spytałam Neta. - Musimy ją zabrać do miasta....
<Uff, skończyłam. Colerlita? Twoja kolej.>
Zapisałam ostatni punkt i westchnęłam, przeciągając się. Gdzieś przez głowę przeleciała mi myśl o tym, jak wierną kopią rzeczywistości jest ta gra, że zawiera nawet takie elementy jak pisanie, wzdychanie i przeciąganie się. Jestem tu już ponad rok, chyba zaczynam się do tego powoli przyzwyczajać... Spojrzałam smutno przez okno. Dzień w dzień to samo, a perspektywa ukończenia gry wcale się nie zbliża... Może powoli wszyscy zaczynamy traktować ten świat jak własny? Staram się jak mogę, żeby ludzie byli szczęśliwi i chyba są tego jakieś efekty. Przechadzając się miastem widzę uśmiechy na twarzach mijanych osób. Czy ten świat nie staje się powoli naszym? Czy o to chodziło twórcy? Kim jestem? Tamtą słabą dziewczyną bez rodziny? Czy przywódczynią graczy, która walczy o wspólne dobro...? Naprawdę nadal tak samo mocno chcę ukończyć tą grę?
Skrzywiłam się. Takie myślenie prowadzi w złą stronę. Oczywiście, że chcę. Jak mogę być takiem egoistycznym leniem... Zresztą, przecież w tamtym świecie są nasze prawdziwe ciała... Chyba nie będą żyć w nieskończoność podłączone do kroplówki... Bo przecież nie kontrolujemy ich, nic nie jemy, nie ruszamy się... Echh, muszę się przejść. I tak zaraz będzie pora obiadowa.
Wstałam i wyszłam z biura. Tak jak podejrzewałam, do popołudniowej przerwy było jeszcze trochę czasu i miasto świeciło pustkami. Uśmiechnęłam się pod nosem. Przynajmniej nikt się nie obijał. Stanęłam na środku placu napawając się ciepłem promieni słońca i świeżym powietrzem. Czułam lekki podmuch wiatru na policzku. Jak w prawdziwym świecie...
Nagle poczułam na plecach czyjeś spojrzenie. Odwróciłam się w ułamku sekundy i aż podskoczyłam, widząc patrzącego na mnie chłopaka.
- Kim ty jesteś? - spytałam ostrzej niż zamierzałam.
- Ja? - spytał niepewnie, ale zaraz odpowiedział - Nazywam się Net i od razu wyprzedzam pytanie, nie wiem jak tu się znalazłem.
Musiał być nowy.
- Ja nazywam się Isil i wiem jak tu się znalazłeś - powiedziałam, uśmiechając się.
- Jak?
- Jesteś w grze, w którą chciałeś zagrać... - zaczęłam.
- W Netting End - przerwał mi.
- Tak. - Kiwnęłam głową. - Chodź, pokażę ci, gdzie możesz zamieszkać.
Poprowadziłam go w stronę wolnych domów.
- Widzisz, zapewne dostałeś już wiadomość... - zaczęłam tłunaczyć. - Tak, to prawda, z tej gry nie da się wyjść i jeśli tu zginiesz, umrzesz także w prawdziwym świecie. Znaczy tego drugiego nie wiemy na pewno, ale jest to prawdopodobne. Teraz jesteś w Mieście Początku - pierwsi gracze wybudowali je na spawnie po uruchomieniu gry. Razem wspieramy się i próbujemy wspólnie przejść grę. Tak się składa, że jestem Leading Light'em, czyli takim jakby naszym przywódcą. Jeśli zdecydujesz się z nami zostać, na terenie miasta będziesz całkowicie bezpieczny, dostaniesz własne mieszkanie, dostęp do jedzenia, wszelkich usług innych mieszkańców, kursów umiejętności... Jednak w zamian, będziesz musiał pracować, jak wszyscy. Jeśli odejdziesz, otrzymasz skromne wyposażenie i będziesz miał dobę na opuszczenie murów miasta. Mówiąc szczerze, masz znikome szanse na przeżycie - skrzywiłam się delikatnie.
Net stwierdził, że zostaje, co nie było specjalnie trudne do przewidzenia. Wytłumaczyłam mu wszystko i postanowił zostać rzemieślnikiem. Przekazałam mu klucze do jego mieszkania, które mu też pokazałam, oprowadziłam na szybko po mieście i spisałam jego dane wśród innych Adhererów.
Po kilku dniach dostałam zwyczajowy raport od mistrza fachu rzemieślników. Napisał, że nowy gracz - Net, świetnie się sprawdza i po próbach kilku różnych rzemiósł, postanowił zająć się wymyślaniem nowych wynalazków. Chwalił go też, a muszę przyznać, że nie należał do osób, które puszczają słowa na wiatr. Z racji, że miałam trochę wolnego czasu, postanowił sama to sprawdzić. A nuż coś z tego wyjdzie dobrego...
Zapukałam do domu ,,nowego'' od strony warsztatu. Po chwili mi otworzył. Widać pracował, to się chwali. Przywitałam się i spytałam, czy mogę wejść do środka. Zgodził się, choć był zdziwiony i trochę zestresowany tą nagłą wizytacją.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było niewielkie, ale walało się tu sporo rzeczy. Widać się nie lenił te kilka dni. Jak już wspominałam, to dobrze o nim świadczy. Przy drzwiach były trzy krzesła dla klientów. Dalej niewielka lada z wystawą, a za nią stół i różne urządzenia. W zamyśle była to taka typowa pracownia, gdzie przychodzi się ze zleceniem i patrzy jak rzemieślnik je wykonuje. Net trochę ją przerobił, bo pracował dla Gildii i to z niej dostawał pieniądze.
- Chciałabym, żebyś pokazał mi, co wymyśliłeś - wyjaśniłam swoje najście.
Chłopak od razu się zapalił do tego pomysłu, musiał lubić swoją pracę. Pokazał mi kilka rzeczy i zaproponował, że zaprezentuje ich działanie w lesie, tam, gdzie według przeznaczenia powinny się znajdować. Skinęłam głową, zgadzając się i ruszyliśmy do lasu. Szliśmy dość długo, na pewno wyszliśmy poza bezpieczną strefę, ale Net powiedział, że to działa tylko w dobrych miejscach. W końcu zatrzymaliśmy się przy sporym drzewie. Chłopak wbił delikatnie urządzenie w korę drzewa i podłożył pod nie pojemnik. Ku mojemu zdumieniu do pojemnika zaczęła kapać woda.
- To filtr, który odsysa wodę z soków drzewa i od razu ją filtruje - wyjaśnił. - Jest od razu zdatna do picia.
Byłam pod wrażeniem i pochwaliłam jego pracę. Niewątpliwie coś takiego znacznie zmniejszyłoby koszty produkcji wody.
- Czego potrzeba do wytwarzania? - spytałam.
Skrzywił się, najwidoczniej tu już nie było tak kolorowo. Wymienił przedmioty, ale moim zdaniem, nie było tak źle. Zebrał wodę i filtr i ruszyliśmy z powrotem.
- Myślisz, że dałoby się jakoś zmniejszyć koszt produkcji? - zagadnęłam.
- Nie wiem... - zastanawiał się przez chwilę. - Musiałbym spróbować.
Pokiwałam głową.
- W każdym razie, do... - przerwałam, bo wydawała mi się, że coś dostrzegłam między drzewami.
Net spojrzał na mnie pytająco. Pokazałam mu, żeby był cicho i wskazałam w tamtą stronę. Dobrze mi się wydawało, kawałek od nas stała stała jakaś dziewczyna. Moja ostrożność na wiele się nie zdała, chyba dostrzegła nas wcześniej. Albo raczej usłyszała... Wyglądała na zaniedbaną, miała długie, skołtunione włosy i brudną twarz i poszarpane ubrania. Wyglądała... Dziko... Wpatrywała się w nas zszokowana. Czyżby...? Nie, raczej nie... Ale... Czy mogła być graczem, który żyje poza Gildią...? Pokazałam Netowi, żeby trzymał się z tyłu i ruszyłam w jej stronę, trzymając łuk w gotowości.
- Jesteś graczem? - spytałam głośno.
Nadal wpatrywała się we mnie dziwnie.
- Jesteś graczem? - powtórzyłam wyraźnie, ściskając mocniej łuk i podeszłam bliżej.
- L-ludzie... - powiedziała do siebie niewyraźnie i upadła na kolana, uśmiechając się do siebie.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że skądś ją kojarzę. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiałam, że to chyba Colerlita... To niemożliwe, byłam pewna, że ona nie żyje... Spotkałam ją gdzieś na początku gry i miałam zaprowadzić do Miasta, ale zaatakowały nas jakieś stalowce i się rozdzieliłyśmy. Wiele dni jej szukałam, ale mi się nie udało i w końcu ją skreśliłam... A teraz...
- Colerlita...? - spytałam cicho.
Dziewczyna spojrzała na mnie z cieniem zrozumienia.
- Boże, to naprawdę ty! - spojrzałam na nią zszokowana. - Myślałam, że nie żyjesz, spokojnie zabierzemy cię do innych, wszystko będzie dobrze... - próbowałam ją jakoś uspokoić, ale nie wiem na ile mnie rozumiała.
Net podszedł bliżej i zdziwiony obserwował sytuację. Po chwili ogarnęłam, że dziewczyna chyba płacze... Szybko schowałam łuk, który nadal trzymałam w ręce i podbiegłam do niej, przytulając ją. Miałam gdzieś to, że była brudna.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze... - mówiłam cicho. - Nie masz żadnych ubrań, prawda? - spytałam Neta. - Musimy ją zabrać do miasta....
<Uff, skończyłam. Colerlita? Twoja kolej.>
Komentarze
Prześlij komentarz