Od Isil cd TaeMinnie

- Tae? - bąknęłam niepewna, gdy chłopak do mnie podszedł. - Coś ty ze sobą zrobił?
Miałam wrażenie, że nawet Ace się skrzywiła, na ten smród. Chłopak posłał mi wymęczone spojrzenie.
- Nawet nie pytaj - westchnął lekko zirytowany. - Masz może jakiś pomysł jak dostać się do domu, nie zwracając na siebie uwagi?
- Nie jest tak źle - powiedziałam, próbując go pocieszyć, ale Tae tylko się skrzywił.
Postanowiliśmy, że razem pójdziemy do Gildii. Ja i tak miałam już wracać, a Tae będzie miał mniejszą szansę na to, że ktoś go zaczepi.
- Raz kozie śmierć - westchnął, gdy przed nami wyłonił się mur otaczający osadę przetrwałych. Strażnicy spojrzeli na nas ciężko, ale nic nie powiedzieli. Poszliśmy głównym placem. Zdawałam sobie sprawę, że inni gracze nas omijają. Biedny Tae, to musi być dołujące. Zerknęłam na chłopaka, ale on cały czas szedł pewny siebie. W końcu udało nam się dotrzeć do mało zaludnionych obszarów Miasta Początku.
- Mam jeszcze coś do zrobienia wracam do siebie - uśmiechnęłam się przepraszająco. - Co ty na to, żeby jutro po południu popolować? Dawno tego nie robiliśmy.
- Nie ma problemu - uśmiechnął się.
Podrapałam Ace za uszami i odeszliśmy w swoje strony.
***
Następnego dnia udało nam się opuścić Gildię. Ruszyliśmy w las w ciszy odchodząc coraz dalej od punktu zero. Jakby na złość nic nie było widać. Te stwory czuły, że chcemy na nie zapolować, czy co?
- Wyjdziesz, żeby pozbierać zioła - na bank masz na karku trzy pożogary i mechparda od razu. Pójdziesz podexpić - zero robotów - zaśmiałam się.
Tae uśmiechnął się pod nosem, nie przestając się uważnie rozglądać. Westchnęłam. Gdzie one wszystkie mogą być? Przecież chyba nie uniosły się wszystkie w powietrze nad naszymi głowami, gdy ruszyliśmy, co nie? Na wszelki wypadek zerknęłam w górę i zamarłam.
- Is? - Tae zatrzymał się i spojrzał tam gdzie ja. Nad nami był robot, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie widziałam. Wyglądał jak jakiś czołg wzorowany na pająkach. Nie chciało mi się wierzyć, że to coś umiało latać. Przecież on wyglądał ewidentnie lądowo! A co najgorsze miał na grze coś, co wyglądało jak pilot... To nie możlliwe, przecież te wszystkie roboty były kupą złomu, nie było w nich ludzi! Lampka na robocie zaświeciła się na żółto i pajęczopodobny czołg opadł na ziemię.


Skierował w naszą stronę coś na kształt działka. Z bliska dostrzegłam, że pilot fatycznie tam był. Cóż, pierwszy przeciwnik-człowiek. Robot zaczął strzelać.
- Padnij! - krzyknął Tae i w dosłownie ostatniej chwili upadliśmy na ziemię.
Przeturlałam się w bok, wstałam i przeskoczyłam za najbliższe drzewo. Jak mamy z tym walczyć? Strzeliłam, ale strzała odbiła się od metalu, nie czyniąc żadnej szkody. Robot skierował się w moją stronę, więc odskoczyłam za kolejne drzewo. Całe szczęście, że był taki powolny, a ja dysponowałam całkiem pokaźną prędkością. Może magia coś zdziała? Szybko przejrzałam w myślach swój asortyment. Przywołałam kulę wody, wychyliłam się zza drzewa, wyszukałam wzrokiem czegoś, co wyglądało na mniej opancerzone i posłałam tam wodny pocisk. Staw w jednej z nóg robota zablokował się. Mech, bo chyba tak powinnam to nazywać, stanął. Człowiekopodobny wychylił się.
- Derû'gze! - zawołał wściekły, w jakiejś nieznanej mi mowie.
W tym momencie w to samo miejsce trafił magiczny atak Tae. Strzała wiatru, ale głowy nie dam. Chłopak ukrywał się po drugiej stronie wroga. Rozległ się chrzęst i pierwsze z odnóży robota odpadło.
- Greî machid'lu - warknął pilot mecha.
Obrócił robota i wystrzelił w moją stronę. Odskoczyłam na bok, jednak pocisk otarł mi się  o ramię. Poczułam pieczenie, ale rana nie była poważna. Skupiłam się na walce z tym nietypowym przeciwnikiem.

<Tae? Wiem, że trochę dziwne i przepraszam, że tak późno...>

Komentarze