Od Tsume Cd. Mademoiselle

Francuski nigdy nie był moją mocną stroną, w szkole jednak, prócz obowiązkowego angielskiego, jako drugi język, był tylko właśnie ów nieszczęsny język żabojadów. Nigdy jednak nie osiągałem w nim ani spektakularnych wyników, ani nie mogłem zrozumieć, jak właściwie należy wymawiać wszystkie te, niewinne przecież na piśmie słówka, które w mowie okazywały się być istnymi bestiami chcącymi połamać język niedoświadczonemu uczniakowi. Słysząc jednak doskonałą wymowę dziewczyny, stwierdziłem, że w realnym świecie mogła mieć sporo do czynienia z Francuzami - kto wie, może była nawet jedną z nich. Kilka lat temu, Lily wyjechała do Paryża w czasie wakacji na tydzień, korzystając z pieniędzy, jakie udało jej się zebrać dzięki dorywczym pracom. O samym mieście siostra wyrażała się z istnym zachwytem, co stanowiło dla mnie spore zaskoczenie, biorąc pod uwagę jej cięty język i ciężkie do zadowolenia oko perfekcjonistki kochającej piękno. Shin też chciał się z nią wybrać, ale wszystkie pieniądze, jakie udało mi się "zarobić" - nie tyle jednak co dzięki robocie, a od rodziny - przeznaczył na nowe ciuchy i imprezy. Czasem się zastanawiałem, czy aby nie podmienili mi brata w szpitalu na jakiegoś smarka, któremu ucięto przez przypadek jaja. Nic kompletnie nie umiał zrobić, a potem jeszcze marudził, że Lily jest faworyzowana, podczas gdy każdy cent na podróż zarobiła dzięki własnej pracy - nie chciała przyjąć pieniędzy, które proponowali jej wujek i dziadek, ostatecznie wzięła je ze sobą "na wszelki wypadek" po długich namowach i wszyscy dostali jakieś urokliwe pamiątki ze stolicy miłości - włączając w to Shina, który ciągle jednak utyskiwał na to, że jego prezent - szklana kula z wieżą Eiffela w środku - jest tandetny i nieprzydatny, marudząc, że wolałby porządny, francuski ser. Musiałem mocno ugryźć się wtedy w język, by nie przypomnieć mu, jak jęczał któregoś wieczoru, że Lily przywiezie pewnie same sery, a słyszał tyle razy, jakiej to podłej jakości jest większość i on kijem tknąć "tego cholerstwa" nie zamierza.
- Nie widzę siebie w roli wojowniczki, ale z miłą chęcią poznałabym twoje imię - stwierdziła w pewnym momencie, przyglądając mi się z ciekawością.
Zmarszczyłem lekko brwi, nabierając na łyżkę kolejną porcje zupy, którą to szybko przełknąłem, a ciepła ciecz spłynęła w stronę mojego żołądka, przyjemnie rozgrzewając ciało - to naprawdę niesamowite, jak dobrze odwzorowali w grze także uczucia towarzyszące jedzeniu.
- Michael - mruknąłem w końcu po dłuższej chwili ciszy, gdy kończyłem powoli stygnącą już porcję. Najedzony, odstawiłem talerz nieco na bok, by później go odnieść. - Tutaj Tsume.
- Czyli... - zawiesiła na chwilę głos, najwyraźniej szukając odpowiednika w języku, w jakim się komunikowaliśmy.
- Pazur - uzupełniłem, uświadamiając sobie, że raczej nie jest to język, jakiego uczą w szkołach, sam znałem tylko pojedyncze słówka. - Z japońskiego.
- Skąd pomysł na taką nazwę? - zapytała, okręcając pukiel ciemnych włosów dookoła palca.
Wzruszyłem ramionami, sam właściwie niezbyt pewny, co skłoniło mnie do takiego, a nie innego wyboru.
- Przypadek - stwierdziłem w końcu. - Szukałem jakichś słówek i trafiłem w końcu na to, więc wziąłem, bo i nie było zajęte. No i trafiła mi się broń, która całkiem pasuje do słowa "pazur".
- Miecz? - zapytała, patrząc na rękojeść wystającą z pochwy, w której to tkwił oręż.
- Nie - zaprzeczyłem, ziewając szeroko. - Rękawica.
Dziewczyna być może czekała, aż skończę temat, ja jednak uznałem to za zbędne. Zamiast tego, wstałem bez słowa i odniosłem talerze, a potem wróciłem z powrotem do stolika - na krześle wciąż siedziało nowo poznane paniątko.
- Zatem, droga łuczniczko - zacząłem. - Ja będę się zbierał i tobie radzę to samo, bo pora późna, a myślę, że wolisz uniknąć kolejnych spotkań z napaleńcami. Żądasz eskorty w drodze powrotnej czy też pozwolisz mi spokojnie wrócić do siebie?

< Mademoiselle? >

Komentarze