Od Luki CD Selene Do Ktosia
Dziewczyna zdawała się być już nieco bardziej ogarnięta w kwestii grania, co wzięłam za dobry rzut na przyszłość. Może niekoniecznie zaowocuje to jakąś wielką zmianą, ale nawet drobne szczegóły powinny móc jej przetrwać w tej grze.
— Ale nie zamierzaj się teraz pałętać między krzaczorami, lepiej trzymaj się bezpiecznych miejsc — dodałam w końcu, spoglądając na linię horyzontu. Czy ten świat miał w ogóle jakiekolwiek granice? Ślepe punkty, szare strefy? A może kolejne połacie terenu były programowane proceduralnie?
— Tak, oczywiście — odpowiedziała pośpiesznie dziewczyna, co sama ledwie zarejestrowałam. — Właściwie zamierzam już wrócić do osady.
— To właściwie tak jak ja — odpowiedziałam szczerze. Pora wrócić do "domu", sprawdzić co z Aną. I upewnić się, że moje dziecko jest nieco bardziej świadome tej gry. Ponownie przyjrzałam się dziewczynie, która ledwie chwilę temu co nazwę gry, w której utknęła. Zakładka w moim umyśle przeskoczyła na właściwe miejsce, tłumiąc drobny wybuch złości. Tak nie powinno być. Wcale. Westchnęłam cicho, ponownie patrząc w dal. Jesteś głupia, Kim, nie pakuj się w rzeczy, które mogą zwiastować nie szczęście. A tak naprawdę i tak doskonale zdawałam sobie sprawę z faktu, że dnia następnego, gdy znajdę wolną chwilę, uderzę w końcu do kogoś z góry i przeprowadzę szczerą rozmowę na temat ogarniania tej gry. Tak dalej być nie mogło.
— Przepraszam, że zabrałam ci tyle czasu — dorzuciła dziewczyna, nieco niepewnym głosem. Odwróciłam się w jej kierunku, uśmiechając się delikatnie.
— Chodź już lepiej, powinnyśmy wrócić, zanim się ściemni — powiedziałam wzruszając ramionami. Droga nie dłużyła się zbytnio, ale też nie rozmawiałyśmy za bardzo, żeby zająć sobie jakoś czas. Prędzej odmrukiwałyśmy coś naprzemiennie, starając się nie zniszczyć tej delikatnej nici porozumienia, która wytworzyła się pomiędzy nami. Weszłyśmy z powrotem do Osady, znajdując się, w końcu, w upragnionej, bezpiecznej strefie. Odetchnęłam z ulgą, żegnając się z dziewczyną.
— Cóż, powodzenia — mruknęłam, idąc w kierunku warsztatu, domu i Any, która zapewne...
— Mama! — krzyknęła z oburzeniem dziewczyna, uwieszając się na mojej szyi, gdy tylko przekroczyłam próg budynku. Zerknęłam szybko na Anonima, który drzemał sobie na kanapie. Mogłam się domyśleć, że nawet jego ta mała diablica zmęczyła do reszty. Przyjrzałam się córce, dłonią poprawiając jej włosy. Fuknęła na mnie z dezaprobatą, ale na przekór owinęła się wokół mojego ciała jak małpka.
— Przysięgam, nadal niedopieszczona jesteś — parsknęłam, zarabiając kolejne oburzone fuknięcie ze strony małolaty. W odpowiedzi potargałam dłonią jej splątane kosmyki włosów. Mogłam się domyślić, że Anonim jej nie upomni, a smarkata miała małą, prywatną wojenkę z grzebieniem - czego nigdy nie rozumiałam i chyba nie rozumiem. Zmęczona oderwałam tłuste palce Any od moich ubrań.
— Głodna? — spytałam z rozbawieniem, słysząc jak burczy jej w brzuchu. Imersja w grze była wprost niesamowita. Skoczyłam szybko do osłoniętego płachtą od warsztatu pomieszczenia, gdzie urządziłam w miarę prowizoryczną kuchnię. Nastała pora, żeby zabrać się za karmienie żołądków. I wtedy rozległo pukanie do drzwi. Westchnęłam głośno, dłonią odciągając materiał na tyle, że wystawała mi zza niego tylko głowa. — Proszę wchodzić, czego trza? — krzyknęłam głośno.
— Ale nie zamierzaj się teraz pałętać między krzaczorami, lepiej trzymaj się bezpiecznych miejsc — dodałam w końcu, spoglądając na linię horyzontu. Czy ten świat miał w ogóle jakiekolwiek granice? Ślepe punkty, szare strefy? A może kolejne połacie terenu były programowane proceduralnie?
— Tak, oczywiście — odpowiedziała pośpiesznie dziewczyna, co sama ledwie zarejestrowałam. — Właściwie zamierzam już wrócić do osady.
— To właściwie tak jak ja — odpowiedziałam szczerze. Pora wrócić do "domu", sprawdzić co z Aną. I upewnić się, że moje dziecko jest nieco bardziej świadome tej gry. Ponownie przyjrzałam się dziewczynie, która ledwie chwilę temu co nazwę gry, w której utknęła. Zakładka w moim umyśle przeskoczyła na właściwe miejsce, tłumiąc drobny wybuch złości. Tak nie powinno być. Wcale. Westchnęłam cicho, ponownie patrząc w dal. Jesteś głupia, Kim, nie pakuj się w rzeczy, które mogą zwiastować nie szczęście. A tak naprawdę i tak doskonale zdawałam sobie sprawę z faktu, że dnia następnego, gdy znajdę wolną chwilę, uderzę w końcu do kogoś z góry i przeprowadzę szczerą rozmowę na temat ogarniania tej gry. Tak dalej być nie mogło.
— Przepraszam, że zabrałam ci tyle czasu — dorzuciła dziewczyna, nieco niepewnym głosem. Odwróciłam się w jej kierunku, uśmiechając się delikatnie.
— Chodź już lepiej, powinnyśmy wrócić, zanim się ściemni — powiedziałam wzruszając ramionami. Droga nie dłużyła się zbytnio, ale też nie rozmawiałyśmy za bardzo, żeby zająć sobie jakoś czas. Prędzej odmrukiwałyśmy coś naprzemiennie, starając się nie zniszczyć tej delikatnej nici porozumienia, która wytworzyła się pomiędzy nami. Weszłyśmy z powrotem do Osady, znajdując się, w końcu, w upragnionej, bezpiecznej strefie. Odetchnęłam z ulgą, żegnając się z dziewczyną.
— Cóż, powodzenia — mruknęłam, idąc w kierunku warsztatu, domu i Any, która zapewne...
— Mama! — krzyknęła z oburzeniem dziewczyna, uwieszając się na mojej szyi, gdy tylko przekroczyłam próg budynku. Zerknęłam szybko na Anonima, który drzemał sobie na kanapie. Mogłam się domyśleć, że nawet jego ta mała diablica zmęczyła do reszty. Przyjrzałam się córce, dłonią poprawiając jej włosy. Fuknęła na mnie z dezaprobatą, ale na przekór owinęła się wokół mojego ciała jak małpka.
— Przysięgam, nadal niedopieszczona jesteś — parsknęłam, zarabiając kolejne oburzone fuknięcie ze strony małolaty. W odpowiedzi potargałam dłonią jej splątane kosmyki włosów. Mogłam się domyślić, że Anonim jej nie upomni, a smarkata miała małą, prywatną wojenkę z grzebieniem - czego nigdy nie rozumiałam i chyba nie rozumiem. Zmęczona oderwałam tłuste palce Any od moich ubrań.
— Głodna? — spytałam z rozbawieniem, słysząc jak burczy jej w brzuchu. Imersja w grze była wprost niesamowita. Skoczyłam szybko do osłoniętego płachtą od warsztatu pomieszczenia, gdzie urządziłam w miarę prowizoryczną kuchnię. Nastała pora, żeby zabrać się za karmienie żołądków. I wtedy rozległo pukanie do drzwi. Westchnęłam głośno, dłonią odciągając materiał na tyle, że wystawała mi zza niego tylko głowa. — Proszę wchodzić, czego trza? — krzyknęłam głośno.
Komentarze
Prześlij komentarz