Od Luki do Ktosia

Obserwowanie ludzi było proste, bardzo proste i zdecydowanie mniej ciekawe od obserwowania maszyn. Patrząc na potwory, można było zauważyć, że mamy do czynienia z programem, gotowym zbiorem danych, który w teorii działał na stale aktualizowane czynniki zewnętrzne, ale w praktyce - to nadal był program. Reakcja A, reakcja B, reakcja zwrotna. U ludzi tego nie było, przynajmniej nie w takim stopniu, na dobrą sprawę trudniej odnieść się do ludzipodobnych emocji czy zjawisk. Nas było za dużo, my byliśmy zbyt zmienni, a przy tym stanowiliśmy jakiś nie zrozumiały dla mnie algorytm, który składał się z samych błędów, przeciążeń, źle zapisanych pętli i wyników. To jak w C++, cała ludzkość była smętnym, brakującym ułamkiem przy dzieleniu siedem na dwa. Tak mało, jednocześnie tak dużo.
Rozejrzałam się po karczmie, szukając jakiegoś bardziej ogarniętego zajęcia. Domówiłam i mi, i Anie kolację, stwierdzając, że po powrocie do domu na pewno nie będzie mi się chciało gotować. Niby uwielbiałam to robić, ale były wieczory, gdy najchętniej rozsiadłabym się wygodnie niczym królowa i patrzyła na harujące do granicy przemęczenia mrówki.
Obiad podała jakaś niemrawa kelnera, rzucająca gościom spojrzenia spode łba. Przewróciłam oczami, widząc jej koślawe, nieprofesjonalne ruchy. Tutejsza karczma zdecydowanie dopiero od jakiegoś czasu bawi się w popularność na większą skalę, pewnie właściciel pozatrudniał sporo świeżaków i oto skutki.
— Pierdol się, oszukujesz — warknął jakiś gościu w kącie, rozpoczynając nieco większą awanturę. Zerknęłam szybko na jego stolik, zmieniony w pomniejsze składowisko rozpustnych gier hazardowych.
Zjadłam, wypiłam, domówiłam kufel piwa, przytulając do swojego ramienia przysypiającą córkę. Myślałam, obserwowałam, szukałam powiązań. I w końcu westchnęłam, decydując się ruszyć tyłek, nie można przecież cały czas siedzieć i oczekiwać, że samo się zrobi.

x X x

Wróciłam do domu, położyłam córkę do łóżka i upewniłam się, że nie będzie mi się szlajać po nocy po mieszkaniu. Sama ruszyłam do warsztatu, rozsiadłam się wygodnie, przyniosłam szklankę wody do picia i zaczęłam pracę nad mniejszym zamówieniem, przy okazji zapisując na kartce rzeczy, które chciałam poruszyć w rozmowie z kimkolwiek z góry czy kim oni tam są.
Dobra, może mi się nazbierało trochę zaległości w robocie i należało to w końcu wykorzystać. Westchnęłam głośno, wyciągając drugą kartkę i przygryzając końcówkę ołówka. Zaczęłam projektować kilka mniej ważnych urządzeń. Pomyślmy, co mi tam stało jeszcze po zapiskach? Zajrzałam do notatek, orientując się, że na swoje nieszczęście może udałoby się wszystko skończyć w jakimś sensownym terminie. Dobra, pora się wziąć do roboty.
Karczma potrzebowała nowych stołów, nic trudniejszego, gorzej, że zależało im na misternych zdobieniach wykonanych z innego rodzaju drewna niż ten, który miałam pod ręką. Zapisałam sobie, żeby wysłać im powiadomienie o tym, że jak chcą, to mają mi sami załatwić transport, bo nie mam na tyle rozwiniętej działalności, żeby trzymać odkrywcę i drwala w jednym na życzenie. Dobra, co dalej? Grupa dupków z jakiejś pomniejszej gildii chciała porządnie wykonane godło. Jęknęłam głośno, co ja, grafik jestem? Ech, przerzucić zlecenie na kogoś innego czy przyjąć? Przeliczyłam swoje dotychczasowe wydatki w tym miesiącu, następnie ilość zamówień i planowaną kwotę, którą chciałam odkładać co tydzień, na wszelki wypadek, gdyby zdarzyła się ciemniejsza lub jaśniejsza czarna godzina. Cholercia, zdecydowanie nie mogłam sobie pozwolić na olewanie jakichkolwiek zleceń. Przyjrzałam się jeszcze raz zadaniu z drewnem. Dobra, jeżeli zażądam podwójnej, nie, potrójnej stawki, to mogłabym w sumie sama spróbować się oddalić i ruszyć po to cholerne drewienko. Inną kwestią było to, z kim ja zostawię Anę, Anonimek nie może przecież non stop ją pilnować.
I wtedy roześmiałam się na głos.
Panie, żebym w grze musiała się zastanowić nad wynajęciem opiekunki do dziecka na pełen etap, przecież to horrendalna abstrakcja.
Wróć lepiej myślami do aktualnej sytuacji, Luka, bo terminy cię gonią, a ty im nie uciekniesz.
Zdecydowanie, przyjąć drewno, ale za poczwórną stawkę, z kosztami podróży doliczonymi do ceny. Godło wziąć, walnąć jakiś prosty rysunek, w sumie od razu mogę się za to zabrać. Wziełam kolejną kartkę, zaczęłam na szybko coś rysować, stwierdzając, że tamci i tak się nie zorientują. Pomyślmy, jak się tamta Gildia nazywała? Arkham, dobra, czyli można pożartować i liczyć, że się zorientują w tematyce. Przecież nie nazwaliby się tak przez przypadek, prawda? Narysowałam z pamięci logo Batmana, następnie skoczyłam do magazynu, żeby poszukać odpowiedniego kawałka drewna. Nie musi być nic szczególnie dużego, nic szczególnie małego, liczyło się tylko względne ogarnięcie samego rysunku. Pomyślmy, skoro ma wisieć na zewnątrz budynku, trzeba od razu ruszyć z odpowiednią konserwacją. Kilka tutejszych growych mieszanek posiadało odpowiednie właściwości, całe szczęście - był to proces o wiele łatwiejszy niż w rzeczywistości. Dobra, rysunek na papierze wyglądał dobrze, dlatego wróciłam do warsztatu i zaczęłam nanosić drobniejsze poprawki, zanim zabiorę się za właściwy szkic na drewnie. Wybrałam wymiary, ucięłam płytę z kilku stron, żeby łatwiej było nią obracać w trakcie rysowania. Wzięłam się za linie pomocnicze, a już po chwili machałam pierwsze, delikatniejsze linie, tworząc podstawową bryłę. Dopiero, gdy byłam usatysfakcjonowana z jego wyglądu, dobrałam się do szczegółów, coraz drobniejszych i drobniejszych, aż w końcu mogłam z dumą powiedzieć, że wyglądało to nieźle. Starannie starłam wszystkie niepotrzebne linie, biorąc w dłoń dłuto, młotek i zaczynając wykonywać pierwsze drobne wgłębienia. Godziny mijały, a ja coraz bardziej relaksowałam się. Wyspałam się w dzień, a zresztą zawsze byłam bardziej nocnym markiem niż rannym ptaszkiem. Zrobiłam o wschodzie słońca małą przerwę, żeby uszykować Młodej śniadanie. Nic szczególnie wymyślnego, nadal nasza wiedza na temat tutejszej kuchni była bardzo ograniczona, ale niektóre rzeczy stanowiły odpowiedniki tych, z naszego realnego świata. Czyli, na dobrą sprawę, miały nieco inny kształt czy sposób uprawy, ale moglibyśmy ruszyć się z ogarnianiem tego.
— Znowu kanapki? — ziewnęła przeciągle Ana, trąc małymi piąstkami oczy. Prychnęłam coś mało zrozumiałego pod nosem, klepiąc dziewczynkę po plecach.
— Ruszaj tyłek, zajęcia z opiekunami dzieci zaczynają się niedługo — wytknęłam jej, otwierając jedną z szuflad. Wyszukałam grzebyk, tasiemkę, którą używałyśmy do wiązania włosów i kilka prowizorycznie zrobionych spinek. Po krótkim śniadaniu Ana usiadła na krześle, a ja stanęłam za nią, z całym asortymentem w zasięgu dłoni.
— Co dzisiaj robimy? — spytałam z rozbawieniem, rozczesując splątane kosmyki włosów mojej pociechy. Już w trakcie kilku pierwszych sekund czesania natrafiłam na kilka szczególnie dużych kołtunów, których rozplątywanie zajęło sporo czasu, ledwo rejestrując radosny okrzyk podejrzanie brzmiący jak "warkocz". Nienawidziłam pleść jakichkolwiek różnych i różniejszych fryzur, ale przy dzieciach zdecydowanie trzeba niektóre rzeczy przezwyciężyć. Gra grą, ale dzieciaki latały gdzie popadnie, w dodatku większość z nich nie miała takiego komfortu jak Ana - która była w grze ze swoim rodzicem. Mniej lub bardziej zagubieni gówniarze rzadko pamiętali o związaniu włosów, a wolałam mieć pewność, że mi Młoda nie przyniesie epidemii odpowiedników wszy do domu. Domu, pff, kiedy to miejsce zaczęłam nazywać domem?
— Wieczorem idziemy potrenować — krzyknęłam do Młodej na odchodnym, gdy zwiewała już na zajęcia. Sama zrobiłam sobie krótką przerwę na kilkugodzinną drzemkę. Wstałam przed południem, robiąc sobie szybką przekąskę i ruszyłam z powrotem pracować.
Wysłałam wszystkie notatki i powiadomienia, które powinnam, w międzyczasie zapisując pierwsze rzeczy na mojej liście do obgadania. Plony. Jedzenie. Uprawy. Zdecydowanie nie znaliśmy tego świata jeszcze na tyle dobrze, a wolałam się zorientować, co się stanie, gdy przyjdzie zima. Owszem, stworzyliśmy całkiem ciekawą i nieźle prosperującą Osadę, ale składaliśmy się w dużej mierze ze sfery usługowej, co nie miało żadnego prawa przekładać się na cudowne funkcjonowanie naszej drobnej, osadniczej społeczności. Rzemieślnicy byli spoko, tawerny i tak dalej również, uzdrowiciele zawsze znajdą robotę, ale... Jak? Przyjdzie moment, gdy pieniądze staną się niezbyt wartościowe, nastanie głód, właśnie dlatego, że nie posiadamy żadnej klasy społecznej, która zajęłaby się produkcją żywności. Tak, moglibyśmy popolować i tak dalej, ale... Czy długotrwała mięsna dieta nie będzie miała złych skutków na stan naszych wirtualnych organizmów? Gorzej, co będzie, jeżeli tego jedzenia w ogóle zabraknie? Załamanie (już i tak lichej) gospodarki, ott co. Inna rzecz do przejścia, byliśmy na razie pewni, że mechaniczne stwory z gry posiadały znamiona inteligencji. Bliżej im było do ruchomego kodu, który w zależności od strefy czynników i warunków reagował według ustalonego programu. Ale... Czy w tej grze były NPC? Takie normalne, zwykli NPC? Kupcy, podróżnicy? Zamknęliśmy się w swoich czterech ścianach, podczas gdy gdzieś tam może żyją prowizoryczne plemiona, prowizoryczne Osady stworzone dokładnie przez ten sam program, który nas tutaj trzyma? Może tak, może nie, ale zdecydowanie warto sprawdzić, zawsze istnieje szansa, że otrzymamy od nich jakąkolwiek pomoc. Albo... W sumie to od wielu lat prowadzono już badania nad zaawansowanym modelem sztucznej inteligencji, wynalezienie pełnoprawnej SI było tylko kwestią czasu, co, jeżeli już się udało? Jeżeli część tutejszych NPCtów była, sama w sobie, dobrze rozwiniętą inteligencją, samoświadomą, po prostu sztucznie pobudzoną? Gorzej. Przecież tutaj pojawiało się jeszcze więcej pytań. Jak było z modelem chorób, zaraz? Żartowałam z "odpowiednikami wszy", ale co, jeżeli tutejszy świat był na tyle dobrze odwzorowany względem naszego, że zakładał istnienie również takich machlojek? Trwałe urazy? Panie, ile pytań. W dodatku zostawało nam jeszcze kilka rzeczy, nie mniej równie ważnych, do omówienia. Nie wszyscy z nami zostali, żeby założyć Osadę. Część ruszyła do lasu, nie było to wcale aż tak mało osób. Czy oni zginęli? Może żyli? Może założyli w ogóle całkowicie inną Osadę albo społeczność opartą na podobnej komitywie? Kurde, coraz więcej pytań, co raz mniej odpowiedzi. Przede wszystkim potrzebowaliśmy ruszyć się z handlem, ruszyć się z ogarem. Może z NPCtami, może z innymi ludźmi.
Wspomniałam Selene, dziewczynę, która nie była w ogóle zorientowana w zasadach gry i dopisałam podpunkt do listy. Podstawowe szkolenie, postawy ogarniania, cokolwiek, co zwiększyłoby szansę przetrwania tego rodzaju maleństw. Ale skąd wziąć na to pieniądze? Usłyszałam ciche pukanie do drzwi, odsunęłam się od stołu, z cichym westchnięciem. Dalsze pytania musiały poczekać, może to w końcu ogarnięty klient? Miałam już odpowiedzieć proszę, gdy do środka wbiło dwóch, odzianych w ekwipunek z rodzaju tych lepszych, gości. Masywnych. Wysokich. Cholercia, dlaczego mam wrażenie, że to zwiastuje kłopoty? Jakiś super umiejętności personalnie-społecznych raczej oni nie powinni mieć.
— W czym mogę pomóc? — spytałam.
— Podatek — podsumował jeden, wyciągając rękę w moją stronę. Zgiął kilka razy palce, w pośpieszającym mnie geście. Zamrugałam kilkukrotnie, nie dowierzając.
— Że co proszę? — odparłam grzecznie, starając się nadać mojemu głosowi jak najbardziej neutralną barwę, nawet jeżeli w środku wszystko we mnie buzowało. Te dzieciaki w życiu nie pomyślałyby o ściąganiu podatków, w takim wypadku... Zerknęłam szybko na znaki gildii na zbrojach obu facetów, starając się je zapamiętać. Kija nie kojarzyłam, ale przyda się na przyszłość, gdy sprawy przybiorą niezbyt pomyślny obrót. Rozłożyłam ręce, wskazując na stan mojego warsztatu.
— Naprawdę myślicie, że ja mam z czego płacić? — spytałam z niedowierzaniem, prostując się bardziej, gdy jeden z byczków warknął. O nie, tak to się nie bawimy. — LL wiedzą, że ściągacie haracz z mniejszych dzielnic? — wytknęłam im, licząc, że moje pyskówki nie zaprowadzą mnie prostą ścieżką do grobu.
— Te dzieciaki? — prychnął jeden z nich z rozbawieniem. — Panieneczko, możemy się dogadać. — Mrugnął do mnie, a ja resztkami cierpliwości się nie skrzywiłam.
— Przyślijcie szefa, możemy się dogadać, za tydzień skończę zlecenia. — Wzruszyłam ramionami. Raz kozie śmierć, im bardziej odległy termin, tym lepiej.

x X x

— No, kur&wa — prychnęłam do siebie, ponownie siadając przy ladzie. To nie było najlepsze i najbardziej efektywne spotkanie mojego życia, prędzej mogłam dać dyla. Kolejny powód, żeby dogadać się z górą, jakieś patrole by się tutaj zdecydowanie przydały albo przynajmniej przydałoby się stworzyć jakieś obowiązujące prawo. Żadna gildia nie miała prawa zagarniać terenów dla siebie, a już tym bardziej wymuszać na ludziach haraczu.
Ale...?
To była dobra droga. Mamy osadę, można wytworzyć prawo. Podatki. Zresztą, to drugie mogłoby spokojnie sfinansować szkolenie podstawowe dla ludzi, lepiej. Nawet pierwszy front, który niedługo powinien jakoś się wytworzyć. Skoro mamy ukończyć grę, powinniśmy skupić się, żeby w jak najkrótszym czasie zrobić jak największe postępy. Wysłać najlepszych ludzi do walki, załatwić im stałe dostawy medykamentów, żywności, pomocników i ogaru. Zająć się eksplorowaniem tego świata,spróbować ogarnąć coś więcej. Może nawet narzucić jakieś restrykcje w kwestii levelowania? Im szybciej i im bardziej w górę, im więcej ludu - tym lepiej. A przecież silniejsi mogliby pomóc słabszym, dlaczego nie? Agrowanie zawsze w cenie, a exp chyba rozkładał się najbardziej na słabszych uczestnikach walki, więc nawet tym lepiej. Osada była dobra i tak dalej, ale nie znaliśmy jeszcze pełnych możliwości naszych przeciwników. Co, jeżeli podskoczy do nas jakaś ziejąca ogniem kreatura? W naszej drewnianej społeczności spłoniemy żywcem, ale poza tym...
Przecież grę ktoś musiał testować. Może odnajdziemy beta testerów? Lepiej, może jest jakaś maleńka szansa, że wśród nas ponoszy się ukryty GM? Kto wie? Ech, dobra. Czasowo stałam dobrze, dopiero wieczorem na kolację powinna iść Ana, jeżeli wyjdę teraz, to powinnam zdążyć wrócić z rozmowy z kimkolwiek z LL, tuż przed nią. I kolacje na szybko zrobimy, i jeszcze zdążymy poćwiczyć.

x X x

No, właśnie. Kolejny problem do ogarnięcia. Dzieci. Bez wątpienia Ana miała komfort taki, że trafiła do tej gry z rodzicem. Niby opiekunowie dzieci się nimi zajmowali, ale bez przesady - potrzebowaliśmy osób, które będą robiły to na 24/7, a nie tylko na pewien etap. Niby pomagali im się uczyć, ale je trzeba było ubrać. Dać im coś do zjedzenia. Wysłuchać. Może wiązało się to z tym, że w trakcie ciąży spanikowałam lekko i zabrałam się do czytania setek poradników na temat wychowywania dzieci i tak dalej, ale rozwój umysłu dziecka oraz jego stosunek do społeczeństwa w trakcie wczesnej fazy dorastania miał znaczny wpływ na jego zachowanie jako dorosłego, a, nie ukrywajmy, sporo dzieciaków dostało grę, nawet nie wiedząc, w co się pakują. Głównie widziałam ludzi z zakresu 15/20 lat, ale zdarzały się staruchy (30 lat i więcej), podobnie jak... totalne dzieci. Dziesięciolatkowie pałętali się pod nogami, a sama widziałam, jak grupa ludzi przyglądała się któregoś dnia płaczącej na placu pięciolatce, która krzyczała, że chce do mamy.
Zostawały jeszcze dwie kwestie. Stan emocjonalny ludzi był pierwszą, potrzebowaliśmy zacząć ogarniać się, nie można żyć tylko i wyłącznie walką, a na razie brakowało nam kilku rzeczy. Świąt. Rozrywki. Odrobiny spokoju. Tworzyły się pierwsze związki, pierwsze ogary, zaczęły pojawiać się małżeństwa. I razem z tym rozwijał się prężnie (dosłownie...) najstarszy zawód świata.
Przystanęłam przez moment, przyglądając się dziewczynie stojącej w cieniu dwóch budynków, pomiędzy którymi wytworzyło się tajemnicze zjawisko pod tytułem "Ciemna uliczka", czyli typowe miejsce, które mogło skończyć się niezbyt przychylnie. Niezbyt miło. A jednocześnie zwiastowało całym swoim jestestwem gotowość do pełnienia wszelkiego rodzaju działalności przestępczej. I prostytucji.
Dziewczyna miała na sobie obcisłą, przykrótką, niebieską sukienkę, która zdecydowanie nie nadawała się na jakąkolwiek osłonę. Na nogach buty z podstawowego ekwipunku, misternie zaczesane włosy, które zdecydowanie potrzebowały mycia. Westchnęłam cicho, przyglądając się, jak idzie w jej kierunku jakiś facet. Nie wątpiłam, że to niekoniecznie jej własny sposób zarobku. Najprawdopodobniej ktoś czyha za rogiem, pilnując swoich pannic, pewnie większość zysków szła do danego alfonsa. Kolejna kwestia do przedyskutowania.
Ruszyłam szybciej w kierunku siedziby LL, rozmyślając, jak zacząć całą rozmowę. Na pewno od przywitania, wykładając wszystko kawą na ławę, z przykładami, argumentami, propozycjami. Wyjątkowo bez darcia się, chociaż będzie korcić. Wyjątkowo. Jednorazowo. Żeby się szybko wyrobić, na tyle, żeby wróci do Any i potrenować z nią wieczorem. Żyć nie umierać, sama też nie mogłam zbytnio zardzewieć. No i wypadałoby ugotować coś na kolację, Anonim pewnie znowu się wprosi, poza tym trzeba będzie się zastanowić co LL zrobią w kwestii wyciągania haraczu od graczy i tak dalej, i tak dalej. Pewnie poszukam zleceń nieco dalej, żeby ogarnąć finanse w tym miesiącu. Stan mojego portfela (choć trafniej byłoby powiedzieć: sakiewki) błagał o litość. Ech, trzeba będzie się ruszyć. Może trochę poexpić, może pomyśleć o nowym typie strzał? Normalne normalnymi, zawsze będą się sprzedawać, jeżeli użyję wystarczająco zgrabnego chwytu marketingowego z mniejszą ceną. Dobra.
Doszłam do odpowiednich drzwi i wyciągnęłam dłoń, żeby zapukać. Raz kozie śmierć.


<Proponuję kogoś z LL, w końcu przestanę męczyć zastanawianie się, jak niektóre rzeczy działają w tej grze, ale w sumie - przyjmę kogokolwiek :>>

Komentarze