Od Tsume CD Serenity
Głośny aplauz tłumu wyrwał mnie z przyjemnej drzemki - rozleniwiony przyjemnym, porannym słońcem, przymknąłem oczy, oparty o rozgrzany murek, i tak właśnie zasnąłem. Dlatego teraz z kwaśną miną zmierzyłem wzrokiem zbiegowisko, usiłując dowiedzieć się, co takiego emocjonującego miało miejsce, że wywołało tak żywą reakcję zebranych. Odbiłem się prawą nogą od szarych, chropowatych cegieł i podszedłem nieco bliżej - no tak, pojedynki. Ktoś zapewne dał porządne wciry swojemu przeciwnikowi, a tego rodzaju widowisko musiało przypaść do gustu żądnym bijatyk strażnikom i wojownikom.
Wyciągnąłem nieco szyję, by spojrzeć sponad głów graczy na pojedynkujących się. Zdziwiłem się dość mocno, gdy najpierw mój wzrok padł na leżący avatar przedstawiający Rolpha - pokonany był jedną z silniejszych osób, jakie kojarzyłem, tym bardziej, że sam nie wydawał się jakiś specjalnie zły czy zdumiony. Przeciwnie, na jego twarzy dostrzegłem słaby, nieco krzywy uśmiech, jakby z góry już znał wynik walki. Przeżyłem jeszcze większe zaskoczenie, gdy spojrzałem na zwycięzcę - ową właśnie "Stonkę" z ogromnym mieczem przewieszonym przez jej plecy, który to teraz ściskała mocno za rękojeść, a jego czubek trzymała tuż przy ziemi. Czyli nie tylko nie nosiła go wyłącznie w roli zabawki odstraszającej potencjalnych oprawców, ale i umiała zrobić z niego dobry użytek. No tak - w głowie zaświtały mi wczorajsze słowa człowieka z gospody, który określił ją mianem najsilniejszej postaci wojownika. Hm, jak tak wspominam, to ktoś nawet wspominał jej login, acz mnie nadal w głowie latała wyłącznie myśl, że miał on coś wspólnego z serkiem. Tylko jak on, u licha, mógł brzmieć? Westchnąłem po chwili z rezygnacją, pocierając wierzchem dłoni zmęczone oczy - słońce niemiłosiernie raziło w oczy, zupełnie jakbyśmy znajdowali się w realnym świecie. Kij mnie obchodzi jej login?
- Zwycięzcą ogłaszam Serenity! - przez plac przebiegł tubalny głos prowadzącego, Eda. No, to teraz już wiem tak czy siak.
Wszyscy wlepili teraz wzrok w cyfrową tablicę, która zaczęła odliczanie. Szczególnie gorąco wpatrywali się w niego ci, których bronie wciąż były zimne, a ramiona czekały na małą, rozgrzewającą bitkę. O właśnie, jak tak teraz myślę, też jeszcze nie walczyłem. Ziewnąłem szeroko, spoglądając spod przymrużonych oczu na migające w zawrotnym tempie loginy graczy, pomijanych i powtarzanych wciąż i wciąż przez maszynę. Jeśli już muszę stawać z kimś w szranki, niech będzie i teraz, jak już ruszyłem tak blisko cztery litery. Potem może znowu będę mógł się zdrzemnąć, zostało jeszcze sporo oczekujących na swoją kolej. Mam nadzieję, że na potem nie wymyślili żadnych kolejnych atrakcji i dadzą polecenie rozejścia się. Nic tak człowieka nie męczy, jak pojedynek o poranku.
Loginy walczących właśnie zostały wylosowane - rozpoznałem to nie tyle co po tym, że patrzyłem w tablicę, bo akurat spoglądałem na interesujący bruk, o tyle co wywnioskowałem to z reakcji tłumu: przeszedł przez niego szmer podniecenia, towarzyszący każdemu kolejnemu ogłoszeniu następnej walki. Zerknąłem w górę by dowiedzieć się szczegółów -a nuż to jakiś znajomy? Jednak ku mojemu - już trzeciemu, robię postępy - zdumieniu, dostrzegłem własny nick, wypisany grubymi, białymi literami. Moim przeciwnikiem okazał się być nie kto inny, jak Singer. Prychnąłem. Walczyć o poranku to jedna irytująca sprawa, robić to ze znajomą osobą jeszcze bardziej upierdliwa sprawa, bo potem zazwyczaj wraca się do tematu i omawia. A jeśli przegram, na co istniała spora szansa, choć przyznawałem to raczej z niechęcią, nie będzie to najprzyjemniejsze doświadczenie - Kapeć lubił się chełpić, ilu to graczy już nie pokonał w takowych pojedynkach, do których to żywił szczere zamiłowanie, podobnie zresztą jak do mocniejszych trunków, o czym wczoraj miałem wątpliwą okazję się przekonać.
Gracze rozstąpił się, robiąc naszej dwójce wąski korytarzyk, byśmy mogli przejść na arenę. Wypuściłem z siebie powietrze, z rezygnacją przyjmując nieuniknioną utratę energii. Slipper, nawet skacowany i lubujący się w głupotach, wciąż posiadał swoją siłę, będącą niewątpliwie sporym atutem w jego karierze gracza - przy wyborze statystyk i broni, kładł nacisk właśnie głównie na siłę i wytrzymałość, mógł zatem okazać się nie tyle co ciężkim przeciwnikiem, co też męczącym.
Stanąłem po przeciwnej stronie placu, wyciągając z pochwy miecz, wymachując na próbę pary razy ostrzem, by przyzwyczaić rękę do jego ciężaru. Singer natomiast ściągnął ze swoich pleców ogromny, dwustronny topór - metal zalśnił w blasku słońca, gdy jego właściciel zamachnął się nim z całej siły, wydając z siebie przy tym przeciągły, zwierzęcy ryk. Strażnicy, przyzwyczajeni do takowych wyczynów Kapcia, zareagowali jedynie krótkim chichotem, jednak wyraźnie zdegustowani wojownicy zatkali uszy, jakby wyczekując na kolejną salwę wrzasku - ten jednak nie nastąpił przez kolejne kilka sekund, zatem kolejno zaczęli ostrożnie opuszczać dłonie, wciąż jednak ostrożnie patrząc na postać Singera, by w razie potrzeby zabezpieczyć swoje delikatne bębenki przed kolejną salwą.
Wziąłem głęboki oddech, przygotowując się mentalnie do nadchodzącego starcia. Przypomniałem sobie to, co opowiadał trener na lekcjach szermierki, na które uczęszczałem jeszcze jako dzieciak - przed walką dobrze jest przypomnieć sobie swoje najlepsze pojedynki, by przestawić umysł na tryb walki, cokolwiek to miało znaczyć. Nawet pomimo tego, że mało mnie obchodziła cała ta farsa i z większą niecierpliwością wyczekiwałem raczej powrotu do ciepłego łóżka, niż zwycięstwa, szanowałem i korzystałem z jego rad, które nigdy jeszcze mnie nie zawiodły. Pamiętać o pracy nóg i nie wymachiwać mieczem jak toporem - lepiej zadawać głębokie, dobrze wyważone i wymierzone cięcia, precyzyjnie określić mocne i słabe strony zarówno swoje, jak i przeciwnika. Nie rozpraszać umysłu żadnymi zbędnymi rozmyśleniami, jak na przykład obiad czy koniec walk, co było już trudniejsze do wykonania.
Dobra. Wziąłem kolejny wdech, licząc w myślach wolno do pięciu, by uspokoić się całkowicie. Sam doskonale wiedziałem, że nie mogę dorównać statystykom siły Singera, ale przewyższałem go, jeśli chodzi o zwinność czy szybkość, co może okazać się bardzo przydatne. Wnioskując też z tych wszystkich pojedynków z jego udziałem, jakie miałem okazję obserwować jednym okiem, miał tendencję do rozgrywania szybkich, agresywnych walk - posuwał się na przód, torując sobie drogę szerokimi zamachami topora, przyciskając w ten sposób swojego przeciwnika do ściany. Czyli nie mogę dać mu szansy na objęcie prowadzenia, bo będzie mi naprawdę ciężko nadać własny rytm i uniknąć wycofywania się, co było najgorszym możliwym posunięciem we wszystkich walkach, co do znudzenia powtarzał trener w każdym miejscu i przy każdej sposobności.
- Pamiętajcie: możecie korzystać z tego co macie pod ręką i znajdujących się rekwizytów na arenie - zaczął powtarzać swoją formułkę Ed, trzymając w dłoni wymiętolony skrawek papieru, na który już nawet nie musiał zerkać. - A, byłbym zapomniał, walczycie, aż których z was utraci połowę punktów HP lub do momentu, aż jeden padnie na dłużej, niż pięć sekund. Gotowi?
Obaj równocześnie skinęliśmy głowami, przyjmując postawy bojowe. Ja - na mocno ugiętych kolanach, z prawą nogą nieco bardziej wysuniętą, niż lewa. Lekko pochylony do przodu tułów. Unosząc dłoń dzierżącą miecz nieco ponad ramię i zginając mocno rękę w łokciu, drugą zacisnąłem niemal machinalnie w pięść i odchyliłem swoim zwyczajem jej łokieć nieco za tułów. Singer natomiast przyjął postawę niemal swobodną, wyprostowany, na lekko tylko ugiętych nogach. Topór trzymał poziomo, równolegle do bioder, lewą ręką trzymając końcówkę trzonka, prawą zaś obejmował miejsce niemal przy ostrzu. Kogoś nieco mniej znającego Kapcia zapewne mogłaby zwieść ta spokojna postawa, wyrażająca raczej rozluźnienie, niż gotowość do walki - ci, którzy słyszeli o jego wczorajszych wyczynach w karmie, mogli też zrzucić go na kaca, który wciąż musiał trzymać mężczyznę. Po prawdzie jednak, nie wyglądał ani trochę na obolałego czy zmęczonego - przeciwnie, patrzył bystro w moją stronę, a podbródek trzymał wysoko, najwyraźniej będąc w szczytowej formie. Należał do tego rzadkiego gatunku ludzi, którzy na samą myśl o walce czy innej ich przyjemności, zapominali o wszelkich trapiących ich dolegliwościach i dawali z siebie wszystko, niesieni potężnym kopem adrenaliny. Ów ryk na początku natomiast pomagał zebrać buzującą w nim energię i nakręcić na walkę, dodając mu animuszu.
- Zatem zaczynajcie! - dał znać Ed, a tłum krzyknął entuzjastycznie, zachęcając nas do podjęcia walki.
Niebiosa, za co?
Myślałam, że to koniec ale zaraz zobaczyłam drugą wiadomość...
Walcząc z lenistwem i przemożnej chęci na ucięcie sobie drzemki na ubitym piasku, ruszyłem błyskawicznie do przodu, kreśląc mieczem w powietrzu szeroki łuk - Signer jednak po prostu odbił atak trzonkiem topora i odtrącił moje ostrze, zamierzając się na mnie ostrzec, wykonując przy tym szybki, agresywny półobrót - jak było do przewidzenia, z jego gardła wydobył się kolejny przeciągły ryk. Uniknąłem ataku, kucając - wysunąłem szybko prawą stopę obutą w solidne buty i podciąłem nogi przeciwnika, prostując się, gdy tylko ostrze jego topora przecięło ze świstem powietrze nad moją głową. Korzystając z tego, że Singer musiał stracić równowagę, wykonałem szybkie, precyzyjne cięcie, zagłębiając ostrze w lewy nadgarstek mężczyzny - chybiłem nieco, źle oceniając tor jego ruchu, w wyniku czego stracił zaledwie kilkanaście punktów HP, a pasek jego życia nieznacznie się zmniejszył. Uzyskałem jednak jakąś przewagę i zdołałem nadać swoje tempo. Korzystając z okazji, gwałtownie cofnąłem ostrze i zamierzyłem się na jego nieosłonięty brzuch - nie doceniłem jednak niczego sobie refleksu Kapcia, który szybkim, energicznym kopniakiem odtrącił moją rękę - ledwo zdołałem utrzymać mój miecz, którego czubek gwałtownie poszybował ku prawej stronie, o mało nie raniąc mnie w ramię. Singer skorzystał z chwili, jaką poświęciłem na prawidłowe ułożenie w dłoni rękojeści i raptownie podniósł się z ziemi, celując trzonkiem w mój bok, by następnie skorzystać z kolejnego rozproszenia i zaatakować ostrzem - znałem ten trick i wiedziałem, jak uniknąć obu zamachów. Udało mi się jednak cofnąć tylko przed drugim - odskoczyłem prędko do tyłu, uważnie obserwując przeciwnika. Ten pobiegł do mnie, wymachując dziko toporem nad głową, zupełnie jak jakiś berserk czy wojownik taniego filmu akcji. Ponownie skoczyłem, klnąc pod nosem - cofałem się coraz bardziej, czyli robiłem to, czego najbardziej chciałem uniknąć. Jeszcze chwila i zyska za dużą przewagę. Muszę podjąć jakieś działanie, choćby i ryzykowne. Dlatego zatrzymałem się,gwałtownie odchylając całe ciało do tyłu, na tyle jednak tylko, by utrzymać równowagę - dzięki temu, uniknąłem gwałtownego machnięcia toporem, który jednak przejechał przez całą moją długość klatki piersiowej, tworząc jednak tylko powierzchowne zadrapanie - poszło nieco ponad dwadzieścia punktów życia. Korzystając z chwilowego odsłonięcia przeciwnika, uniosłem miecz i skierowałem jego czubek w stronę jego nogi - kiedy zaś ten, zaciskając mocno zęby, ponownie dał popis swojej siły i zręczności we władaniu bronią, unosząc trzonek na wysokość mojego ostrza, by zatrzymać atak.
Uśmiechnąłem się niemal niedostrzegalnie. Jest moja, nie odskoczył. Wtedy miałbym niemały problem.
Ponownie uniosłem stopę, tym razem wkładając całą siłę w mocny cios w jego kolano. Zachwiał się, a ja skorzystałem z okazji - skoczyłem, wykonując coś na kształt półobrotu i ciąłem, a Singer ostatecznie stracił równowagę. Jego broń z głośnym łoskotem opadła na ziemię, wzbijając tuman kurzu, a sam mężczyzna po chwili ciężko legł na ziemi. Po odczekaniu przepisowych pięciu sekund, organizator ogłosił wynik.
- Zwycięzca: Tsume.
Wyciągnąłem dłoń w stronę Singera, a ten mocno ją chwycił. Jakoś zdołałem go podnieść, po czym wymieniliśmy grzecznościowe formułki, typowe dla końca pojedynku. Po czym walnął mnie dłonią w plecy, aż mało sam nie wyrżnąłem o ziemię.
- Powinieneś włączyć to w swoją kolekcję ataków - stwierdziłem, prostując się jakoś. Z gardła strażnika wydobył się tubalny śmiech.
- Może i racja - stwierdził , po czym jęknął, przyciskając palce do czaszki. - Cholerny kac, nie odpuści. Więcej nie piję...
- Yhym - skinąłem, doskonale zdając sobie sprawę z prawdy. Wróciłem na swój murek, ciężko opierając się o cegły.
Zmęczony, przymknąłem znowu oczy, słuchając jednym uchem szczęku broni w czasie kolejnych pojedynków, niektórych dłuższych, niektórych krótszych. Jak stwierdziłem ze zdziwieniem, walka, którą przed chwilą stoczyłem, rozbudziła mnie miast zmęczyć, wciąż czułem w żyłach resztki adrenaliny. Gdybym powiedział o tym Mariś, zapewne parsknęłaby śmiechem i wyciągnęła mnie na bieganie, bym mógł już spożytkować tą energią - sam nie wiem, ile ona jej brała. Teraz jednak miałem ochotę coś zrobić, cokolwiek. Ba, towarzyszył mi także wyjątkowo dobry humor, pogwizdywałem zatem sobie pod nosem, wygrzewając się w promieniach słońca, któremu wcale nie tak daleko było do realnego.
W końcu wszyscy odbyli już swoje pojedynki. Zbierając się przy podwyższeniu dla prowadzącego, większość wyczekiwała informacji na temat dalszych etapów. Ja również podszedłem, stając nieco z tyłu, na tyle też jednak blisko, by nie przegapić informacji, jak to zrobiłem wcześniej - nie chciało mi się już nikogo wypytywać, aż tak dobrego humoru nie miałem.
Ed odkaszlnął, wodząc wzrokiem po tłumie.
- Drodzy strażnicy, drodzy wojownicy - zaczął. - Pierwsza część naszego połączonego treningu dobiegła do końca, teraz zatem przejdziemy do rundy drugiej, o której za chwilę wam opowiem ze szczegółami.
Pokiwałem lekko głową, wsadzając dłonie w kieszenie. Czyli jednak będzie coś jeszcze...
< Serenity? >
Wyciągnąłem nieco szyję, by spojrzeć sponad głów graczy na pojedynkujących się. Zdziwiłem się dość mocno, gdy najpierw mój wzrok padł na leżący avatar przedstawiający Rolpha - pokonany był jedną z silniejszych osób, jakie kojarzyłem, tym bardziej, że sam nie wydawał się jakiś specjalnie zły czy zdumiony. Przeciwnie, na jego twarzy dostrzegłem słaby, nieco krzywy uśmiech, jakby z góry już znał wynik walki. Przeżyłem jeszcze większe zaskoczenie, gdy spojrzałem na zwycięzcę - ową właśnie "Stonkę" z ogromnym mieczem przewieszonym przez jej plecy, który to teraz ściskała mocno za rękojeść, a jego czubek trzymała tuż przy ziemi. Czyli nie tylko nie nosiła go wyłącznie w roli zabawki odstraszającej potencjalnych oprawców, ale i umiała zrobić z niego dobry użytek. No tak - w głowie zaświtały mi wczorajsze słowa człowieka z gospody, który określił ją mianem najsilniejszej postaci wojownika. Hm, jak tak wspominam, to ktoś nawet wspominał jej login, acz mnie nadal w głowie latała wyłącznie myśl, że miał on coś wspólnego z serkiem. Tylko jak on, u licha, mógł brzmieć? Westchnąłem po chwili z rezygnacją, pocierając wierzchem dłoni zmęczone oczy - słońce niemiłosiernie raziło w oczy, zupełnie jakbyśmy znajdowali się w realnym świecie. Kij mnie obchodzi jej login?
- Zwycięzcą ogłaszam Serenity! - przez plac przebiegł tubalny głos prowadzącego, Eda. No, to teraz już wiem tak czy siak.
Wszyscy wlepili teraz wzrok w cyfrową tablicę, która zaczęła odliczanie. Szczególnie gorąco wpatrywali się w niego ci, których bronie wciąż były zimne, a ramiona czekały na małą, rozgrzewającą bitkę. O właśnie, jak tak teraz myślę, też jeszcze nie walczyłem. Ziewnąłem szeroko, spoglądając spod przymrużonych oczu na migające w zawrotnym tempie loginy graczy, pomijanych i powtarzanych wciąż i wciąż przez maszynę. Jeśli już muszę stawać z kimś w szranki, niech będzie i teraz, jak już ruszyłem tak blisko cztery litery. Potem może znowu będę mógł się zdrzemnąć, zostało jeszcze sporo oczekujących na swoją kolej. Mam nadzieję, że na potem nie wymyślili żadnych kolejnych atrakcji i dadzą polecenie rozejścia się. Nic tak człowieka nie męczy, jak pojedynek o poranku.
Loginy walczących właśnie zostały wylosowane - rozpoznałem to nie tyle co po tym, że patrzyłem w tablicę, bo akurat spoglądałem na interesujący bruk, o tyle co wywnioskowałem to z reakcji tłumu: przeszedł przez niego szmer podniecenia, towarzyszący każdemu kolejnemu ogłoszeniu następnej walki. Zerknąłem w górę by dowiedzieć się szczegółów -a nuż to jakiś znajomy? Jednak ku mojemu - już trzeciemu, robię postępy - zdumieniu, dostrzegłem własny nick, wypisany grubymi, białymi literami. Moim przeciwnikiem okazał się być nie kto inny, jak Singer. Prychnąłem. Walczyć o poranku to jedna irytująca sprawa, robić to ze znajomą osobą jeszcze bardziej upierdliwa sprawa, bo potem zazwyczaj wraca się do tematu i omawia. A jeśli przegram, na co istniała spora szansa, choć przyznawałem to raczej z niechęcią, nie będzie to najprzyjemniejsze doświadczenie - Kapeć lubił się chełpić, ilu to graczy już nie pokonał w takowych pojedynkach, do których to żywił szczere zamiłowanie, podobnie zresztą jak do mocniejszych trunków, o czym wczoraj miałem wątpliwą okazję się przekonać.
Gracze rozstąpił się, robiąc naszej dwójce wąski korytarzyk, byśmy mogli przejść na arenę. Wypuściłem z siebie powietrze, z rezygnacją przyjmując nieuniknioną utratę energii. Slipper, nawet skacowany i lubujący się w głupotach, wciąż posiadał swoją siłę, będącą niewątpliwie sporym atutem w jego karierze gracza - przy wyborze statystyk i broni, kładł nacisk właśnie głównie na siłę i wytrzymałość, mógł zatem okazać się nie tyle co ciężkim przeciwnikiem, co też męczącym.
Stanąłem po przeciwnej stronie placu, wyciągając z pochwy miecz, wymachując na próbę pary razy ostrzem, by przyzwyczaić rękę do jego ciężaru. Singer natomiast ściągnął ze swoich pleców ogromny, dwustronny topór - metal zalśnił w blasku słońca, gdy jego właściciel zamachnął się nim z całej siły, wydając z siebie przy tym przeciągły, zwierzęcy ryk. Strażnicy, przyzwyczajeni do takowych wyczynów Kapcia, zareagowali jedynie krótkim chichotem, jednak wyraźnie zdegustowani wojownicy zatkali uszy, jakby wyczekując na kolejną salwę wrzasku - ten jednak nie nastąpił przez kolejne kilka sekund, zatem kolejno zaczęli ostrożnie opuszczać dłonie, wciąż jednak ostrożnie patrząc na postać Singera, by w razie potrzeby zabezpieczyć swoje delikatne bębenki przed kolejną salwą.
Wziąłem głęboki oddech, przygotowując się mentalnie do nadchodzącego starcia. Przypomniałem sobie to, co opowiadał trener na lekcjach szermierki, na które uczęszczałem jeszcze jako dzieciak - przed walką dobrze jest przypomnieć sobie swoje najlepsze pojedynki, by przestawić umysł na tryb walki, cokolwiek to miało znaczyć. Nawet pomimo tego, że mało mnie obchodziła cała ta farsa i z większą niecierpliwością wyczekiwałem raczej powrotu do ciepłego łóżka, niż zwycięstwa, szanowałem i korzystałem z jego rad, które nigdy jeszcze mnie nie zawiodły. Pamiętać o pracy nóg i nie wymachiwać mieczem jak toporem - lepiej zadawać głębokie, dobrze wyważone i wymierzone cięcia, precyzyjnie określić mocne i słabe strony zarówno swoje, jak i przeciwnika. Nie rozpraszać umysłu żadnymi zbędnymi rozmyśleniami, jak na przykład obiad czy koniec walk, co było już trudniejsze do wykonania.
Dobra. Wziąłem kolejny wdech, licząc w myślach wolno do pięciu, by uspokoić się całkowicie. Sam doskonale wiedziałem, że nie mogę dorównać statystykom siły Singera, ale przewyższałem go, jeśli chodzi o zwinność czy szybkość, co może okazać się bardzo przydatne. Wnioskując też z tych wszystkich pojedynków z jego udziałem, jakie miałem okazję obserwować jednym okiem, miał tendencję do rozgrywania szybkich, agresywnych walk - posuwał się na przód, torując sobie drogę szerokimi zamachami topora, przyciskając w ten sposób swojego przeciwnika do ściany. Czyli nie mogę dać mu szansy na objęcie prowadzenia, bo będzie mi naprawdę ciężko nadać własny rytm i uniknąć wycofywania się, co było najgorszym możliwym posunięciem we wszystkich walkach, co do znudzenia powtarzał trener w każdym miejscu i przy każdej sposobności.
- Pamiętajcie: możecie korzystać z tego co macie pod ręką i znajdujących się rekwizytów na arenie - zaczął powtarzać swoją formułkę Ed, trzymając w dłoni wymiętolony skrawek papieru, na który już nawet nie musiał zerkać. - A, byłbym zapomniał, walczycie, aż których z was utraci połowę punktów HP lub do momentu, aż jeden padnie na dłużej, niż pięć sekund. Gotowi?
Obaj równocześnie skinęliśmy głowami, przyjmując postawy bojowe. Ja - na mocno ugiętych kolanach, z prawą nogą nieco bardziej wysuniętą, niż lewa. Lekko pochylony do przodu tułów. Unosząc dłoń dzierżącą miecz nieco ponad ramię i zginając mocno rękę w łokciu, drugą zacisnąłem niemal machinalnie w pięść i odchyliłem swoim zwyczajem jej łokieć nieco za tułów. Singer natomiast przyjął postawę niemal swobodną, wyprostowany, na lekko tylko ugiętych nogach. Topór trzymał poziomo, równolegle do bioder, lewą ręką trzymając końcówkę trzonka, prawą zaś obejmował miejsce niemal przy ostrzu. Kogoś nieco mniej znającego Kapcia zapewne mogłaby zwieść ta spokojna postawa, wyrażająca raczej rozluźnienie, niż gotowość do walki - ci, którzy słyszeli o jego wczorajszych wyczynach w karmie, mogli też zrzucić go na kaca, który wciąż musiał trzymać mężczyznę. Po prawdzie jednak, nie wyglądał ani trochę na obolałego czy zmęczonego - przeciwnie, patrzył bystro w moją stronę, a podbródek trzymał wysoko, najwyraźniej będąc w szczytowej formie. Należał do tego rzadkiego gatunku ludzi, którzy na samą myśl o walce czy innej ich przyjemności, zapominali o wszelkich trapiących ich dolegliwościach i dawali z siebie wszystko, niesieni potężnym kopem adrenaliny. Ów ryk na początku natomiast pomagał zebrać buzującą w nim energię i nakręcić na walkę, dodając mu animuszu.
- Zatem zaczynajcie! - dał znać Ed, a tłum krzyknął entuzjastycznie, zachęcając nas do podjęcia walki.
Niebiosa, za co?
Uśmiechnąłem się niemal niedostrzegalnie. Jest moja, nie odskoczył. Wtedy miałbym niemały problem.
Ponownie uniosłem stopę, tym razem wkładając całą siłę w mocny cios w jego kolano. Zachwiał się, a ja skorzystałem z okazji - skoczyłem, wykonując coś na kształt półobrotu i ciąłem, a Singer ostatecznie stracił równowagę. Jego broń z głośnym łoskotem opadła na ziemię, wzbijając tuman kurzu, a sam mężczyzna po chwili ciężko legł na ziemi. Po odczekaniu przepisowych pięciu sekund, organizator ogłosił wynik.
- Zwycięzca: Tsume.
Wyciągnąłem dłoń w stronę Singera, a ten mocno ją chwycił. Jakoś zdołałem go podnieść, po czym wymieniliśmy grzecznościowe formułki, typowe dla końca pojedynku. Po czym walnął mnie dłonią w plecy, aż mało sam nie wyrżnąłem o ziemię.
- Powinieneś włączyć to w swoją kolekcję ataków - stwierdziłem, prostując się jakoś. Z gardła strażnika wydobył się tubalny śmiech.
- Może i racja - stwierdził , po czym jęknął, przyciskając palce do czaszki. - Cholerny kac, nie odpuści. Więcej nie piję...
- Yhym - skinąłem, doskonale zdając sobie sprawę z prawdy. Wróciłem na swój murek, ciężko opierając się o cegły.
Zmęczony, przymknąłem znowu oczy, słuchając jednym uchem szczęku broni w czasie kolejnych pojedynków, niektórych dłuższych, niektórych krótszych. Jak stwierdziłem ze zdziwieniem, walka, którą przed chwilą stoczyłem, rozbudziła mnie miast zmęczyć, wciąż czułem w żyłach resztki adrenaliny. Gdybym powiedział o tym Mariś, zapewne parsknęłaby śmiechem i wyciągnęła mnie na bieganie, bym mógł już spożytkować tą energią - sam nie wiem, ile ona jej brała. Teraz jednak miałem ochotę coś zrobić, cokolwiek. Ba, towarzyszył mi także wyjątkowo dobry humor, pogwizdywałem zatem sobie pod nosem, wygrzewając się w promieniach słońca, któremu wcale nie tak daleko było do realnego.
W końcu wszyscy odbyli już swoje pojedynki. Zbierając się przy podwyższeniu dla prowadzącego, większość wyczekiwała informacji na temat dalszych etapów. Ja również podszedłem, stając nieco z tyłu, na tyle też jednak blisko, by nie przegapić informacji, jak to zrobiłem wcześniej - nie chciało mi się już nikogo wypytywać, aż tak dobrego humoru nie miałem.
Ed odkaszlnął, wodząc wzrokiem po tłumie.
- Drodzy strażnicy, drodzy wojownicy - zaczął. - Pierwsza część naszego połączonego treningu dobiegła do końca, teraz zatem przejdziemy do rundy drugiej, o której za chwilę wam opowiem ze szczegółami.
Pokiwałem lekko głową, wsadzając dłonie w kieszenie. Czyli jednak będzie coś jeszcze...
< Serenity? >
Komentarze
Prześlij komentarz