Od Mademoiselle Cd. Tsume

Jak zwykle nie potrafiłam zapanować nad swoimi emocjami i nim zdążyłam cokolwiek z siebie wydusić łzy samoistnie popłynęły mi po policzkach.


- Nic ci nie jest? – słowa chłopaka ściągnęły mnie na ziemie.
Cała roztrzęsiona spojrzałam na mojego wybawcę i szybkim ruchem dłoni przetarłam policzek.
- Naprawdę do niczego się nie nadaję, trafiłam do tego okropnego miejsca przez przypadek. Cały mój pobyt w grze jest jednym, wielkim przypadkiem. Dzisiejszy dzień udowodnił mi, że nie potrafiłabym skrzywdzić nawet muchy. – mruknęłam, schylając się po łuk i kołczan.
- Nie dramatyzuj! Widzę przecież, że masz łuk. Jestem pewny, że nie nosisz go tylko i wyłącznie dla ozdoby.
- Łuk jest całkowicie bezużyteczny w moich dłoniach, równie dobrze mogłabym go wyrzucić, gdyby nie sentyment.
- Widocznie znalazłaś się w niewłaściwe miejscu, o niewłaściwej porze i tyle. Nie każdy stworzony jest do walki, w szczególności twoja płeć. – rzucił, odwracając się i ruszając w stronę stolików.
W ostatniej chwili zdążyłam złapać nieznajomego za ramię, a ten gwałtownie się odwrócił.
- Poczekaj, nawet nie zdążyłam podziękować Ci za pomoc, przecież nie musiałeś tego zrobić. Może mogłabym się jakoś odwdzięczyć?
Kątem oka zauważyłam, że chłopak lustruje mnie od góry do dołu.
- Na daną chwilę mam tylko jedno marzenie. Chciałbym w spokoju dokończyć moją zupę, o ile jeszcze nie wystygła.
- W takim razie usiądź przy którymś ze stolików, zaraz do ciebie dołączę.
Pomimo wyraźnej niechęci nieznajomego, pośpiesznym krokiem udałam się do baru i ponownie poprosiłam gospodarza o tytułowe ‘’Danie dnia’’, wyciągając z jedwabnej sakiewki trzy monety. Po chwili dostałam niewielkich rozmiarów kociołek z gęstą zupą przypominającą krupnik babci Christine w której gdzieniegdzie pływały duże kawałki mięsa i mały kubeczek truskawkowego kompotu. Ostrożnie wzięłam wszystko w obie ręce i starając się niczego nie rozchlapać, położyłam krupnik i picie przed szatynem.
- Życzę Ci smacznego. Mam nadzieję, że smakuje lepiej niż wygląda. – powiedziałam, obdarzając go delikatnym uśmiechem.
- Dzięki, naprawdę nie musiałaś, ale skoro już ją kupiłaś. Mam zasadę, że u mnie nic nie może się zmarnować.
Chłopak pośpiesznie zabrał się za jedzenie, sądząc po jego minie zupa musiała być naprawdę smaczna.
- Nawet nie zdążyłam się przedstawić, nazywam się Anastazja. Teraz właściwie Mademoiselle. – poprawiłam się.
- Mademoiselle czyli panienka? Naprawdę spośród tylu nicków, nie mogłaś pomyśleć nad bardziej kreatywnym? Wątpię, żeby ktokolwiek przestraszył się panienki. Jeśli chciałaś celować we francuski, przykładowo mogłaś zdecydować się na La guerrière.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej słysząc nieudolny, francuski akcent.
- Nie widzę siebie w roli wojowniczki, ale z miłą chęcią poznałabym Twoje imię.

< Tsume? >

Komentarze