Od Tsume CD Mademoiselle
Udałem się do gospody szmat drogi zarówno od mojego mieszkania, jak i miejsca pracy, gdzie zazwyczaj musiałem spędzać całe dnie na nudnym wpatrywaniu się w jakże fascynujące, brukowane uliczki i ogółem takim lenistwem - o przepraszam, to ma swoją nazwę: pełnienie warty, co podobno ma być funkcją niesamowicie odpowiedzialną i satysfakcjonującą, ja kojarzyłem ją raczej z wszechobecną nudą. Równocześnie jednak, byłem zadowolony, że trafiła mi się taka profesja, a nie, dajmy na to, fucha takiego wojownika. Zdecydowanie za dużo z tym było zachodu, tym bardziej, że zdecydowana większość przedstawicieli owej funkcji, jakich miałem okazję mniej więcej poznać, była zastraszająco wręcz energiczna, wyszczekana i żywiołowa. Nie wyobrażam sobie przebywania na co dzień w tak głośnym, męczącym towarzystwie. Samo wysłuchiwanie ich gadania mogłoby zmęczyć dużo bardziej, niż sama praca. Ciężko więc nie zgadnąć, że wybierając taką a nie inną gospodę, w której miałem nadzieję zjeść też porządny obiad, żywiłem przede wszystkim nadzieję, że nie spotkam żadnej znajomej twarzy, z którą będę musiał poprowadzić choćby grzecznościową, zainicjowaną przez ową personę wymianę zdań, na którą w chwili obecnej nie miałem zupełnie ochoty.
Zająłem zatem miejsce na jednym z krzeseł o wygodnym, miękkim podparciu i zamówiłem, jak głosiła tablica, "danie dnia" - tak przynajmniej odczytałem koślawy, nakreślony białą kredą napis. Trzy złote monety, a więc cena dość wyrównana, biorąc pod uwagę ilość pieniędzy, jakie żądały inne gospody - oczywiście, o ile porcja nie okaże się być rozmiarowo w sam raz na przystawkę dla wróbla. Gospodarz jednak, czyli postawny mąż o dobrotliwym wyrazie twarzy i sympatycznym uśmiechu budził raczej jednak zaufanie co do swojej kuchni, szczególnie gdy tak się spojrzało na kopiaste porcje, jakie nakładał napływającym gościom. Po chwili wręczył i moje danie, uprzednio życząc smacznego. Podziękowałem pod nosem i zająłem się jedzeniem, które okazało się być rzeczywiście warte swojej ceny - gdyby nie odległość gospody od mojego domu, z pewnością już wkrótce byłbym stałym bywalcem owego lokalu. Tym bardziej, że w pobliżu raczej nie mieszkał nikt, kogo znałem - może i rzeczywiście poświęcę te parędziesiąt minut dziennie na spacer, by tu zajść. Przynajmniej wypełnię czymś czas po treningu i warcie, zazwyczaj spędzałem go w końcu na wpatrywaniu się w sufit, będąc w czymś na kształt drzemki.
Uporawszy się niemal całkowicie ze swoją porcją, kątem oka spojrzałem na ludzi jedzących obok mnie - i zaraz zmarszczyłem brwi, zdegustowany widokiem, na który wcześniej nie zwróciłem uwagi. Migdaląca się para, na oko dwudziestoletni, wysoki blondyn i nieco młodsza dziewczyna o długich, brązowych włosach. Dopiero po dłuższej chwili stwierdziłem, że raczej nie są razem - panna co chwila spychała z siebie namolne dłonie napastliwego zalotnika, warcząc coś i najwyraźniej usiłując pójść. Mężczyzna jednak zrzucił jej łuk i kołczan, po czym chwycił ją i zaczął ciągnąć w stronę toalet, nie zważając na protesty ze strony dziewczyny. Westchnąłem, gdy jednak obudziły się we mnie jakieś resztki przyzwoitości. Ruszyłem za nimi, a gdy główne pomieszczenie gospody zniknęło za załomem korytarza, chwyciłem faceta za ramię, zmuszając go do poluzowania uścisku.
- Zostaw ją, ona jest ze mną - warknąłem, odpychając go zdecydowanym ruchem dwa metry dalej. Dziewczyna cofnęła się, zaciskając mocno palce na ramionach.
- To coś pan wcześniej nie mówił?! Patrzcie, znalazł ładną pannę i gra rycerzyka - odzyskał rezon, podchodząc do mnie zdecydowanie za blisko, tak, że niemal stykaliśmy się klatkami piersiowymi.
- Byłem zajęty jedzeniem - wyjaśniłem ze stoickim spokojem. - Odsuń się.
- Bo ci uwierzę, ty mały... - zamachnął się pięścią, ja jednak przesunąłem się w bok, unikając ataku. Facet, utraciwszy równowagę, zarył twarzą o deski. Zaraz jednak podniósł się, rzucając wymyślanymi bluzgami.
- Policzymy się, smarkaczu - zagroził jeszcze i wyszedł, na odchodne trzaskając teatralnie drzwiami gospody.
Miałem już iść, gdy przypomniałem sobie o obecności dziewczyny, która wciąż stała nieco z tyłu.
- Nic ci nie jest? - zapytałem jeszcze, szykując się do powrotu, by skończyć swoją - mam nadzieję - jeszcze ciepłą porcję.
< Mademoiselle? >
Zająłem zatem miejsce na jednym z krzeseł o wygodnym, miękkim podparciu i zamówiłem, jak głosiła tablica, "danie dnia" - tak przynajmniej odczytałem koślawy, nakreślony białą kredą napis. Trzy złote monety, a więc cena dość wyrównana, biorąc pod uwagę ilość pieniędzy, jakie żądały inne gospody - oczywiście, o ile porcja nie okaże się być rozmiarowo w sam raz na przystawkę dla wróbla. Gospodarz jednak, czyli postawny mąż o dobrotliwym wyrazie twarzy i sympatycznym uśmiechu budził raczej jednak zaufanie co do swojej kuchni, szczególnie gdy tak się spojrzało na kopiaste porcje, jakie nakładał napływającym gościom. Po chwili wręczył i moje danie, uprzednio życząc smacznego. Podziękowałem pod nosem i zająłem się jedzeniem, które okazało się być rzeczywiście warte swojej ceny - gdyby nie odległość gospody od mojego domu, z pewnością już wkrótce byłbym stałym bywalcem owego lokalu. Tym bardziej, że w pobliżu raczej nie mieszkał nikt, kogo znałem - może i rzeczywiście poświęcę te parędziesiąt minut dziennie na spacer, by tu zajść. Przynajmniej wypełnię czymś czas po treningu i warcie, zazwyczaj spędzałem go w końcu na wpatrywaniu się w sufit, będąc w czymś na kształt drzemki.
Uporawszy się niemal całkowicie ze swoją porcją, kątem oka spojrzałem na ludzi jedzących obok mnie - i zaraz zmarszczyłem brwi, zdegustowany widokiem, na który wcześniej nie zwróciłem uwagi. Migdaląca się para, na oko dwudziestoletni, wysoki blondyn i nieco młodsza dziewczyna o długich, brązowych włosach. Dopiero po dłuższej chwili stwierdziłem, że raczej nie są razem - panna co chwila spychała z siebie namolne dłonie napastliwego zalotnika, warcząc coś i najwyraźniej usiłując pójść. Mężczyzna jednak zrzucił jej łuk i kołczan, po czym chwycił ją i zaczął ciągnąć w stronę toalet, nie zważając na protesty ze strony dziewczyny. Westchnąłem, gdy jednak obudziły się we mnie jakieś resztki przyzwoitości. Ruszyłem za nimi, a gdy główne pomieszczenie gospody zniknęło za załomem korytarza, chwyciłem faceta za ramię, zmuszając go do poluzowania uścisku.
- Zostaw ją, ona jest ze mną - warknąłem, odpychając go zdecydowanym ruchem dwa metry dalej. Dziewczyna cofnęła się, zaciskając mocno palce na ramionach.
- To coś pan wcześniej nie mówił?! Patrzcie, znalazł ładną pannę i gra rycerzyka - odzyskał rezon, podchodząc do mnie zdecydowanie za blisko, tak, że niemal stykaliśmy się klatkami piersiowymi.
- Byłem zajęty jedzeniem - wyjaśniłem ze stoickim spokojem. - Odsuń się.
- Bo ci uwierzę, ty mały... - zamachnął się pięścią, ja jednak przesunąłem się w bok, unikając ataku. Facet, utraciwszy równowagę, zarył twarzą o deski. Zaraz jednak podniósł się, rzucając wymyślanymi bluzgami.
- Policzymy się, smarkaczu - zagroził jeszcze i wyszedł, na odchodne trzaskając teatralnie drzwiami gospody.
Miałem już iść, gdy przypomniałem sobie o obecności dziewczyny, która wciąż stała nieco z tyłu.
- Nic ci nie jest? - zapytałem jeszcze, szykując się do powrotu, by skończyć swoją - mam nadzieję - jeszcze ciepłą porcję.
< Mademoiselle? >
Komentarze
Prześlij komentarz