Od Wuwei CD Qennie
Słuchałam o tym jej znaku, dosyć uważnie, bowiem zaciekawiło mnie to. Dwie kreski, to dwa żywoty. Pytanie, dlaczego dwa żywoty, skoro ich było więcej niż dwójka? Później… kółko, to serce. Okej, możliwe, że to zrozumiałe. Dwa kwadraty to dwa światy. Czyżby chodziło o tą grę i życie realne? Ale skąd mieliby wiedzieć wcześniej, że stanie się to, co teraz się stało? Trójkąt, to zło, kropla to woda… Ciekawie, ciekawie. Aa! Dwa żywoty, to dwa życia! Serce, to dusza, dwa światy to życie i śmierć…. Okej okej, możliwe, że co nie co rozumowałam. A może… może jednak nie? Może tylko mi się wydawało, że tak jest? Eh, dlaczego to życie musiało być takie ciężkie?! A ja w nim sama jedna, bez nikogo. W sumie to tak samo, jak w domu. Sama jedna bez niczyjej pomocy…
- Kiedy byłam mała mój brat pokazał mi ten tatuaż. Potem pozostała dwójka też miała, każdy w innym miejscu. Moje siostry także go miały, niektórzy pokolorowany, a inni nie… Ja też go mam. Taka jakby przysięga rodzeństwa – zakończyła. Podeszła do wody, maczając w niej nogi. Zapatrzyła się w horyzont.
Wstałam i zaczęłam chodzić w kółko zastanawiając się, czy zadać jej jakieś pytanie jeszcze, czy może… Czy może jednak już nie? W końcu westchnęłam głęboko i wyciągnęłam swoje sztyleciki. Zaczęłam ćwiczyć, bo cóż mogłam robić? Tym bardziej, że chciałam być lepsza, nie tylko w łucznictwie, choć w tym byłam całkiem dobra. Ba, nawet lepiej niż dobra. Ale koniec myślenia o tym, czas brać się do pracy…
***
Szczerze, to nie wiem ile trenowałam, ale na pewno nie zrobiłam sobie ani jednej przerwy. W końcu jednak potrzeba jej była i usiadłam na piasku. Zaczęłam rozmyślać nad tym co ona mi powiedziała o tym ich tatuażu. Dlaczego u mnie w rodzinie czegoś takiego nie było? Nasza rodzina trzymała się… No właśnie, głównie czego? Chyba tylko przez bliźniaków rodzice byli jeszcze w miarę razem. Ale gdy one podrosną, gdy oni… Pójdą na studia, rozejdą się w dwa różne kierunki, nie będą trzymać się razem… To nasza rodzina się rozpadnie, tak jak ich więź… Nie. Nasza rodzina już się rozpadła, więc co mogło stać się gorszego? Chyba już nic. Wstałam wkurzona i znowu zaczęłam ćwiczyć. Byłam zdenerwowana swoimi myślami. Nie chciałam tutaj o nich myśleć. Po co, skoro oni nie myśleli o mnie? Zapomnieli o moich urodzinach, rodzice woleli iść do pracy, rodzeństwo wolało się bawić z kolegami. Żaden nie przyszedł z głupimi życzeniami typu „wszystkiego najlepszego”. No, oprócz moich dwóch starszych braci, którzy w końcu przecież przyszli i dali mi tą grę. W której o ironio, utknęłam…
Ćwicząc tak i rozmyślając mało co a nie zauważyłabym ataku na swoją osobę. Niby znienacka mnie zaatakowano, ale nie dałam się. Szybka obrona, to coś, czego się właśnie nauczyłam. Dostrzegłam, że osobą atakującą mnie była Quennie.
- Dobrze – pochwaliła mnie. Trochę złości zeszło ze mnie, niestety nie cała. Nie moja wina, że ciągle myślałam o rodzinie, o tym co się tam teraz działo, czy rodzice w ogóle zorientowali się, że… nie mogę wyjść z gry? A może tylko moi starsi bracia o tym wiedzą? Czy jestem w domu, czy przenieśli mnie do szpitala, podłączając do tych wszystkich urządzeń, które sprawdzały mój żywot? Nie martwcie się, już niedługo do Was wrócę… Albo nie. Bo może lepiej by było, jakbym tu umarła? Iść na bossa, zabić go i przejść dalej. Albo najlepiej niech on mnie zabije. Nikt nie będzie po mnie płakał. Chociaż nie, bo bracia… Bo oni by się później obarczali za to winą. Oni kupili tą grę, więc… Dla nich powinnam z niej wyjść. Kiedyś. Może… Albo nie. Bo kto pokona te wszystkie bossy? To zajmie miesiące, lata! Kto wie, czy moje ciało tyle wytrzyma? Może się zestarzeję i umrę? Co w tedy? Do kitu takie życie… W samotności, bez nikogo…
***
Skierowałyśmy się do lasu, bo cóż innego mogłybyśmy teraz robić. Tym bardziej, że mnie tam ciągnęło. Może dlatego, że chciałam natrafić na jakiegoś potwora i zobaczyć jak sobie z nim poradzę sama, bez niczyjej pomocy? Po coś w końcu były te treningi, tak? Nie wiem jak to odczuwała dziewczyna, ale mnie wręcz energia rozpierała, jak widziałam że coś się obok nas poruszyło, czy po prostu zawiał mocniej wiatr. W końcu jak na jakiegoś małego stworka natrafiłyśmy, ona stanęła z boku i patrzyła jak mi idzie. Robiłam wszystko tak, jak się nauczyłam. Tak, jak było na ćwiczeniach. Jedyne czego jej nie pokazywałam to swojego połączenia z ogniem. Nie wiem, może… Takie coś mieli wybrani gracze? Może lepiej warto było zachować to dla siebie? Zamach, zamach, unik, blok, zamach… Było dobrze, już miałam pomóc sobie ogniem, gdy nagle on… zniknął. Nie, nie rozpadł się na cząsteczki, on po prostu zniknął. Więc nadal gdzieś był, lecz nie tu, nie ze mną. Co się stało w takim razie?
- Powinnaś zrobić unik, a nie atakować. Gdyby potwór nie zniknął, byłabyś martwa – powiedziała do mnie zła. O co jej u diaska chodziło, przecież nie zabiłby mnie ot tak, miałam ¾ zapełnionego paska życia! Straszna z niej osoba… – Nie możesz tak postępować, musisz przewidzieć atak – odwróciła się i uderzyła sztyletami w drzewo. A to niby po co zrobiła, jako rozładowanie emocji? Westchnęłam cicho, bo to było dziwne. Ona cała była dziwna. Rozumiem, może i powinnam zrobić unik, ale całkiem dobrze mi szło, chciałam użyć ognia a przed tym to coś by nie uciekło i nie miałoby szans. Zaraz zapewne by się rozpadło na cząsteczki… Ale nie, wolała zadziałac natura – o ile to była sprawka tej natury – i stworzenie zniknęło…
Dalej walczyłyśmy, ja osobno, ona osobno. Czułam, jakby… coś przy mnie było. Coś dziwnego, taki jakby… Anioł Stróż? Po kryjomu używałam moich ognistych sztuczek. Sama nie wiem skąd je miałam, po prostu… były. Ale nie chciałam pokazywać, że coś takiego potrafię. Nie chciałam się jej ze wszystkim zdradzać, co to to nie. Do tego musiałam tez pamiętać, aby nauczyć się lepiej walczyć raz łukiem, a raz sztyletami. Aby móc opanować lepiej moje zmiany broni w czasie akcji. Postanowiłam, że teraz będę walczyła na zmianę, nie tylko sztyletami. Walka łukiem przecież tez była dobra, nie można temu zaprzeczyć.
Quenn szła przede mną. Rozglądała się tak samo jak i ja. Ta kraina naprawdę czasami mega zaskakiwała innych, nie można tego zaprzeczyć… Zobaczyłam jakiś wodospad, później przeszłyśmy przez pnącza i… gorace źródła!? A nad nimi, gdy się spojrzało w góre, można było dostrzec piękne kryształy, które oświetlały całą jaskinię. Były w różnych kolorach, dlatego mogłabym sobie pomyślec – co też i zrobiłam – że każdy z nich pokazywał jeden żywioł… Zielone to ziemia… Niebieskie to woda, pomarańczowe i czerwone to mój ogień. Uśmiechnęłam się gdy widziałam ich w jednym miejscu dosyć dużą ilość. Następnie to biały, który mógł pokazywac powietrze… Były jeszcze dwa, a mianowicie żółty i szary. Cóż takiego mogły wskazywać? Życie i śmierć? Dobro i zło? Quenn weszła do wody, ja wolałam zostać i popatrzeć sobie tutaj, na brzegu. Jakoś tak… Tu po prostu było mi lepiej. Słyszałam wodospad, który zapewne wypływał z tej jaskini.
- Skąd znasz to miejsce? – zapytałam się jej w końcu. Bardzo mnie to ciekawiło, leżałam na ziemi i czekałam na jej odpowiedź.
<Quennie? Sorka że tak długo czekałaś na odpowiedź... Postaram się odpisywać szybciej! :D >
- Kiedy byłam mała mój brat pokazał mi ten tatuaż. Potem pozostała dwójka też miała, każdy w innym miejscu. Moje siostry także go miały, niektórzy pokolorowany, a inni nie… Ja też go mam. Taka jakby przysięga rodzeństwa – zakończyła. Podeszła do wody, maczając w niej nogi. Zapatrzyła się w horyzont.
Wstałam i zaczęłam chodzić w kółko zastanawiając się, czy zadać jej jakieś pytanie jeszcze, czy może… Czy może jednak już nie? W końcu westchnęłam głęboko i wyciągnęłam swoje sztyleciki. Zaczęłam ćwiczyć, bo cóż mogłam robić? Tym bardziej, że chciałam być lepsza, nie tylko w łucznictwie, choć w tym byłam całkiem dobra. Ba, nawet lepiej niż dobra. Ale koniec myślenia o tym, czas brać się do pracy…
***
Szczerze, to nie wiem ile trenowałam, ale na pewno nie zrobiłam sobie ani jednej przerwy. W końcu jednak potrzeba jej była i usiadłam na piasku. Zaczęłam rozmyślać nad tym co ona mi powiedziała o tym ich tatuażu. Dlaczego u mnie w rodzinie czegoś takiego nie było? Nasza rodzina trzymała się… No właśnie, głównie czego? Chyba tylko przez bliźniaków rodzice byli jeszcze w miarę razem. Ale gdy one podrosną, gdy oni… Pójdą na studia, rozejdą się w dwa różne kierunki, nie będą trzymać się razem… To nasza rodzina się rozpadnie, tak jak ich więź… Nie. Nasza rodzina już się rozpadła, więc co mogło stać się gorszego? Chyba już nic. Wstałam wkurzona i znowu zaczęłam ćwiczyć. Byłam zdenerwowana swoimi myślami. Nie chciałam tutaj o nich myśleć. Po co, skoro oni nie myśleli o mnie? Zapomnieli o moich urodzinach, rodzice woleli iść do pracy, rodzeństwo wolało się bawić z kolegami. Żaden nie przyszedł z głupimi życzeniami typu „wszystkiego najlepszego”. No, oprócz moich dwóch starszych braci, którzy w końcu przecież przyszli i dali mi tą grę. W której o ironio, utknęłam…
Ćwicząc tak i rozmyślając mało co a nie zauważyłabym ataku na swoją osobę. Niby znienacka mnie zaatakowano, ale nie dałam się. Szybka obrona, to coś, czego się właśnie nauczyłam. Dostrzegłam, że osobą atakującą mnie była Quennie.
- Dobrze – pochwaliła mnie. Trochę złości zeszło ze mnie, niestety nie cała. Nie moja wina, że ciągle myślałam o rodzinie, o tym co się tam teraz działo, czy rodzice w ogóle zorientowali się, że… nie mogę wyjść z gry? A może tylko moi starsi bracia o tym wiedzą? Czy jestem w domu, czy przenieśli mnie do szpitala, podłączając do tych wszystkich urządzeń, które sprawdzały mój żywot? Nie martwcie się, już niedługo do Was wrócę… Albo nie. Bo może lepiej by było, jakbym tu umarła? Iść na bossa, zabić go i przejść dalej. Albo najlepiej niech on mnie zabije. Nikt nie będzie po mnie płakał. Chociaż nie, bo bracia… Bo oni by się później obarczali za to winą. Oni kupili tą grę, więc… Dla nich powinnam z niej wyjść. Kiedyś. Może… Albo nie. Bo kto pokona te wszystkie bossy? To zajmie miesiące, lata! Kto wie, czy moje ciało tyle wytrzyma? Może się zestarzeję i umrę? Co w tedy? Do kitu takie życie… W samotności, bez nikogo…
***
Skierowałyśmy się do lasu, bo cóż innego mogłybyśmy teraz robić. Tym bardziej, że mnie tam ciągnęło. Może dlatego, że chciałam natrafić na jakiegoś potwora i zobaczyć jak sobie z nim poradzę sama, bez niczyjej pomocy? Po coś w końcu były te treningi, tak? Nie wiem jak to odczuwała dziewczyna, ale mnie wręcz energia rozpierała, jak widziałam że coś się obok nas poruszyło, czy po prostu zawiał mocniej wiatr. W końcu jak na jakiegoś małego stworka natrafiłyśmy, ona stanęła z boku i patrzyła jak mi idzie. Robiłam wszystko tak, jak się nauczyłam. Tak, jak było na ćwiczeniach. Jedyne czego jej nie pokazywałam to swojego połączenia z ogniem. Nie wiem, może… Takie coś mieli wybrani gracze? Może lepiej warto było zachować to dla siebie? Zamach, zamach, unik, blok, zamach… Było dobrze, już miałam pomóc sobie ogniem, gdy nagle on… zniknął. Nie, nie rozpadł się na cząsteczki, on po prostu zniknął. Więc nadal gdzieś był, lecz nie tu, nie ze mną. Co się stało w takim razie?
- Powinnaś zrobić unik, a nie atakować. Gdyby potwór nie zniknął, byłabyś martwa – powiedziała do mnie zła. O co jej u diaska chodziło, przecież nie zabiłby mnie ot tak, miałam ¾ zapełnionego paska życia! Straszna z niej osoba… – Nie możesz tak postępować, musisz przewidzieć atak – odwróciła się i uderzyła sztyletami w drzewo. A to niby po co zrobiła, jako rozładowanie emocji? Westchnęłam cicho, bo to było dziwne. Ona cała była dziwna. Rozumiem, może i powinnam zrobić unik, ale całkiem dobrze mi szło, chciałam użyć ognia a przed tym to coś by nie uciekło i nie miałoby szans. Zaraz zapewne by się rozpadło na cząsteczki… Ale nie, wolała zadziałac natura – o ile to była sprawka tej natury – i stworzenie zniknęło…
Dalej walczyłyśmy, ja osobno, ona osobno. Czułam, jakby… coś przy mnie było. Coś dziwnego, taki jakby… Anioł Stróż? Po kryjomu używałam moich ognistych sztuczek. Sama nie wiem skąd je miałam, po prostu… były. Ale nie chciałam pokazywać, że coś takiego potrafię. Nie chciałam się jej ze wszystkim zdradzać, co to to nie. Do tego musiałam tez pamiętać, aby nauczyć się lepiej walczyć raz łukiem, a raz sztyletami. Aby móc opanować lepiej moje zmiany broni w czasie akcji. Postanowiłam, że teraz będę walczyła na zmianę, nie tylko sztyletami. Walka łukiem przecież tez była dobra, nie można temu zaprzeczyć.
Quenn szła przede mną. Rozglądała się tak samo jak i ja. Ta kraina naprawdę czasami mega zaskakiwała innych, nie można tego zaprzeczyć… Zobaczyłam jakiś wodospad, później przeszłyśmy przez pnącza i… gorace źródła!? A nad nimi, gdy się spojrzało w góre, można było dostrzec piękne kryształy, które oświetlały całą jaskinię. Były w różnych kolorach, dlatego mogłabym sobie pomyślec – co też i zrobiłam – że każdy z nich pokazywał jeden żywioł… Zielone to ziemia… Niebieskie to woda, pomarańczowe i czerwone to mój ogień. Uśmiechnęłam się gdy widziałam ich w jednym miejscu dosyć dużą ilość. Następnie to biały, który mógł pokazywac powietrze… Były jeszcze dwa, a mianowicie żółty i szary. Cóż takiego mogły wskazywać? Życie i śmierć? Dobro i zło? Quenn weszła do wody, ja wolałam zostać i popatrzeć sobie tutaj, na brzegu. Jakoś tak… Tu po prostu było mi lepiej. Słyszałam wodospad, który zapewne wypływał z tej jaskini.
- Skąd znasz to miejsce? – zapytałam się jej w końcu. Bardzo mnie to ciekawiło, leżałam na ziemi i czekałam na jej odpowiedź.
<Quennie? Sorka że tak długo czekałaś na odpowiedź... Postaram się odpisywać szybciej! :D >
Komentarze
Prześlij komentarz