Od Colerlita "The Game is ON!"
Leżałam właśnie na naprędce zrobionym posłaniu i wymachiwała lekko
nagami, wygrywając palcami bliżej nie określoną melodię. Ta czynność
bardzo mnie relaksowała, a z racji wieczornej przerwy mogłam sobie na to
pozwolić. Wioskę wybudowano w naprawdę ekspresowym tempie, jednak
pomimo tego domki zdawały się być raczej wytrzymałe. Na pewno będę mogła
tutaj mieszkać przez dłuższy czas. Później coś się wymyśli. A może do
tego czasu uda nam się stąd wydostać? Nie, to raczej mało prawdopodobne.
Bądźmy realistami. Ech, gdybym tylko nie włączyła tej przeklętej gry...
Co mnie pokusiło?
"Poranek 28 czerwca 2024 roku nie różnił się zbytnio od każdego innego dnia. No, może za wyjątkiem mojego postanowienia. Stwierdziłam, że ten jeden jedyny dzień w roku mogę zmienić moją ukochaną spódniczkę na coś innego i akurat padło na czarne spodnie wraz z wygodną brązową podkoszulką oraz tegoż koloru, trochę zbyt dużą, bluzą. Zjadłam zwyczajne śniadanie, po czym chwyciłam swoje ulubione skrzypce, aby następnie dać porwać się muzyce. Później robiłam jeszcze wiele rzeczy, począwszy na rysowaniu, poprzez niezbyt udane gotowanie, a skończywszy na czytaniu ostatniej książki jaka pozostała mi od poprzedniej wizyty w bibliotece. Jakież było moje zdziwienie, gdy po wszystkim okazało się, że dopiero zbliża się godzina trzynasta. Moja matka miała wrócić za jakieś cztery godziny.
Ogarnęła mnie wszechobecna nuda.
Nuda.
NUDA.
Moim jedynym towarzyszem pozostał zegar, który wydawał miarowe dźwięki upływu czasu.
Tik, tak. Tik, tak.
Tik, tak.
Westchnęłam z frustracją i szybko zerwałam się z fotela.
Nuda!
Koniecznie muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie. Niczym burza wpadłam do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. Chociaż właściwie nie jestem pewna, czy pokojem można było to nazwać. Wszędzie walały się przedmioty codziennego użytku. Ubrania, kosmetyki, papierki po słodyczach... A to dopiero początek tej długiej listy! Jedynie książki oraz skrzypce były odłożone na swoje miejsca z należytym im szacunkiem. A może... Sprzątanie nigdy nie było dla mnie ulubioną aktywnością w wolnym czasie, ale z braku innego sensownego zajęcia... Zebrałam ubrania z podłogi, aby następnie wrzucić je do pralki na szybkie wirowanie. Wróciwszy do pokoju, jedną ręką zgarnęłam śmieci, natomiast w drugą miałam zamiar chwycić brudne naczynia, znajdujące się na drewnianym biurku. Właśnie wtedy dostrzegałam znad stosu książek pewien dziwny tytuł, którego na pewno nie czytałam. Czym prędzej odłożyłam wszystko gdziekolwiek - kto by się przejmował panującym bałaganem, kiedy nieopodal znajduje się ciekawa powieść? - i sięgnęłam po wypatrzony przedmiot. Moje nadzieje szybko jednak zostały rozwiane. W dłoniach trzymałam właśnie grę komputerową o dziwacznej nazwie "Netting End". Westchnęłam głośno zrezygnowana. Doręczono ją pocztą w dniu moich siedemnastych urodzin, ale szybko została przez mnie rzucona w kąt, gdyż nie byłam zainteresowana niczym poza nowymi pozycjami w ksiągarniach. A gdyby tak... Właściwe jest to lepsze od rozpaczliwych prób wysprzątania tego pomieszczenia. "Nie mam przecież nic do stracenia, to tylko głupia gra komputerowa" - myślałam, nie wiedząc jeszcze, jak bardzo się mylę. Bez większego problemu podłączyłam cały sprzęt i ubrałam okulary oraz rękawicę. Machnęłam ręką, wciskając przycisk o jakże wdzięcznym tytule 'Link start'. Jak w każdej tego typu grze - chociaż właściwie nie mam z takowymi zbyt dużego doświadczenia - znalazłam się na placu startowym. Standardowo należało rozpocząć od podania loginu. Przygryzłam lekko wargę, zastanawiając się nad czymś odpowiednim.
- To musi być coś niepowtarzalnego... - mruczałam do siebie pod nosem. Po chwili uśmiechnęłam się i pewnie wystukałam słowo 'Colerlita'. Tak, idealne połączenie mojego nazwiska i imienia. Wybrałam adekwatną płeć, po czym rozdałam punkty umiejętności. Cóż w tym trudnego? Następny w kolejce okazał się być wygląd. Postanowiłam stworzyć bladolicą kobietę o czarnych jak noc włosach i tegoż koloru oczach oraz idealnej sylwetce. Od zawsze chciałam tak wyglądać. Niby w pełni siebie akceptuję, jednak w głębi serca to był mój ideał.
- Ubranie że smoczej skóry, albo czegoś wyglądem przypominającego smoczą skórę, powinno być odpowiednie - mruknęłam znowu do siebie. Kolejno przechodziłam następne poziomy samouczka, który wydał mi się niebywale łatwy. Zbyt łatwy. No i nareszcie dotarłam w miejsce, gdzie mogłam kliknąć wyczekiwany guzik 'Zaloguj się'. Coś zaszumiało, sprzęt kilka razy stęknął po swojemu i znalazłam się na samym początku wychwalanej gry. Poprawiłam lekko rozczochrane włosy. Jakież było moje zdziwienie, gdy w swojej dłoni zauważyłam pukiel brązowych włosów. Moich włosów. Zaskoczona machnęłam ręką, aby wrócić do menu i naprawić problem. Ku mojemu przerażeniu, nic się nie wydarzyło. Spróbowałam jeszcze kilka razy, jednak z takim samym efektem. Poczułam, że nogi się pode mną uginają i z wrażenia musiałam usiąść. Rozejrzałam się wciąż lekko nieprzytomnie, przez co dostrzegłam kilka innych osób krzątających się już przy organizacji swojego nowego życia. W prawej kieszeni, w której znajdował się mój telefon, poczułam wibracje. Wyciągnęłam urządzenia i z coraz szerzej otwartymi oczami czytałam nadesłaną niedawno wiadomość. Gdy tylko dotarłam do końca, sprzęt zaczął syczeć i sypać wkoło iskrami, po czym wyłączył się. Na nic zdały się moje rozpaczliwe próby powrotu, czy chociażby włączenia go. Czułam narastającą w moim gardle gulę. Jeżeli nie zdołam sobie tutaj poradzić, umrę. Umrę naprawdę...
Przymknęłam oczy, pocierając skroni. Nawet nie zauważyłam kiedy tak bardzo rozbolała mnie głowa. W końcu, po raczej dosyć długim czasie, ruszyłam chwiejnym krokiem w stronę najbliższego budującego, mając nadzieję na pomoc. Coś czuję, że to wcale nie będzie najprzyjemniejsza rozgrywka w moim życiu. O ile nie ostatnia..."
Tak... Od tych wydarzeń minął już prawie tydzień. Wciąż jednak to wszystko wydawało miś ja takie... Nieprawdopodobne? Tak to dobre określenie. Moje rozmyślania przerwał zziajany chłopiec, wpadający niczym mały huragan do mojej chatki. Na oko miał jakieś dziewięć lat. Zanim zaczął mówić wziął pospiesznie kilka głębszych wdechów.
- Pani jest uzdrowicielką, prawda? - zaczął lekko nieśmiało. Przytaknęłam mu skinieniem głowy, tym samym zachęcając do dalszego mówienia. - Bo tam w lesie... Był taki pan i jego zaatakowało takie dziwne metalowe coś i potem on odgonił to coś... Ja byłem w krzakach... I ten pan chyba był ranny, bo wszędzie było pełno krwi, a on później upadł... I ja nie chciałem go zostawiać, ale nie umiałem mu pomóc. Błagam, niech pani coś zrobi... - dokończył płaczliwie. Musiała minąć dłuższa chwila, zanim zrozumiałym, co malec miał na myśli. Zerwałam się niczym oparzona i porywając po drodze artykuły medyczne, które swoją drogą były bardzo nieliczne - ograniczały się jedynie do bandaży i kilku niedawno zrobionych specyfików.
- Prowadź - zakomenderowałam, po czym pędem ruszyłam za zdenerwowanym dzieckiem. No właśnie, dzieckiem. Jak można wystawić bezbronne maluchy na takie niebezpieczeństwo? Ludzie którzy tworzyli tą grę musieli być nikim innym jak potworami. Po czasie, który wydawał się niemiłosiernie dłużyć, dotarliśmy do niewielkiej polanki, zewsząd otoczonej zaroślami. Uklęknęłam przy zranionym nieznajomym, jednocześnie zwracając się do chłopca:
- Mógłbyś sprowadzić tu kogoś, najlepiej mężczyznę? A, i dobrze byłoby, gdyby zabrał nosze.
Maluch oddalił się prędko, najwidoczniej szczęśliwy, że może się na coś przydać. Westchnęłam ciężko. Chociaż z daleko obrażenia wyglądały naprawdę groźniej, z bliska wyraźnie widziałam, że żadne z nich nie było śmiertelne. Odetchnęłam z ulgą i czym prędzej zabrałam się za opatrywanie go. Pomoc pojawiła się, gdy w miarę ustabilizowałam stan poszkodowanego. Okazali się nią być dwaj rośli mężczyźni. Przełożyli rannego delikatnie na nosze, aby nie wyrządzić większego uszczerbku na jego zdrowiu. Ruszyłam za nimi, tym samym zamykając nasz mały korowód. Gdy dotarliśmy do wioski, chłopak ocknął się na chwilę. Wychrypiał coś o cennym dla niego medalionie i własnej głupocie, po czym ponownie stracił przytomność. Z tego wszystkiego mogłam wywnioskować, że prawdopodobnie zgubił rodzinną pamiątkę w lesie. Jako iż został on oddany pod opiekę bardziej doświadczonych uzdrowicieli, a ja nie miałam nic sensownego do roboty, postanowiłam wyświadczyć mu tą przysługę i odnaleźć drogocenny przedmiot. Zostawiłam jedynie swoją torbę w domku i ruszyłam hardo w stronę gęstwiny, w końcu las nie był mi straszny. Jak się później okazało, ani jedna, ani druga decyzja nie okazała się trafna. Dotarłszy do wspomnianej wcześniej polanki, rozpoczęłam poszukiwania. Był to raczej dosyć mozolny proces, bo przedmiot zdawał się być naprawdę mały. Nawet nie zauważyłam, kiedy dosyć znacznie oddaliłam się od swojego pierwotnego celu wędrówki. Przerwał mi dopiero głośny szelest, dobiegający z pobliskich krzaków. Przełknęłam głośno ślinę i już miałam sięgnąć po nóż schowany za pasem, gdy niespodzianie wyskoczyło z nich wielkie metalowe coś, rzucając się tym samym na mnie i powalając na ziemię. Zdążyłam dostrzec, iż było to coś na kształt ogromnego pająka. Szamotałam się, próbując jednocześnie dobyć broni, jednak z marnym skutkiem. Nigdy nie byłam jakoś specjalnie sprawną fizycznie. Niech to szlag! Gdy w końcu udało mi się wyciągnąć rzeczony nóż, byłam ranna w kilku miejscach i czułam, że powoli opadam z sił. Zaczęłam atakować nim na oślep i właściwie nie byłam pewna, czy którykolwiek cios dosięgnął przeciwnika. Udało mi się go jednak osłabić, zrzucić z siebie i stanąć na nogi, aby ostatecznie ratować się ucieczką. Zdawałam sobie sprawę, że jest to bezcelowe, bo jedynie bardziej zagłębiam się w las, ale chęć przeżycia była większa i przysłoniła praktycznie wszystko inne, włącznie ze zdrowym rozsądkiem. Nie wiedziałam dokładnie ile już tak biegnę. Kiedy emocje i adrenalina opadły, zaczęłam coraz dotkliwej odczuwać ból, zwłaszcza tych głębokich ran, a osłabienie związane z utratą krwi dawało o sobie znać. Powieki ciążyły mi niemiłosiernie i jedyne na co miałam ochotę, to zaszycie się gdziekolwiek i odpoczęcia. Nawet nie zauważyłam, kiedy zmęczona opadałam na kolana, po czym zemdlałam. No cóż, nie ma co, szybko się mnie pozbyli z tej rozgrywki...
<Ktoś, coś? Może jakiś przystojny mężczyzna pragnący uratować damę w opałach? ( ͡° ͜ʖ ͡°)>
"Poranek 28 czerwca 2024 roku nie różnił się zbytnio od każdego innego dnia. No, może za wyjątkiem mojego postanowienia. Stwierdziłam, że ten jeden jedyny dzień w roku mogę zmienić moją ukochaną spódniczkę na coś innego i akurat padło na czarne spodnie wraz z wygodną brązową podkoszulką oraz tegoż koloru, trochę zbyt dużą, bluzą. Zjadłam zwyczajne śniadanie, po czym chwyciłam swoje ulubione skrzypce, aby następnie dać porwać się muzyce. Później robiłam jeszcze wiele rzeczy, począwszy na rysowaniu, poprzez niezbyt udane gotowanie, a skończywszy na czytaniu ostatniej książki jaka pozostała mi od poprzedniej wizyty w bibliotece. Jakież było moje zdziwienie, gdy po wszystkim okazało się, że dopiero zbliża się godzina trzynasta. Moja matka miała wrócić za jakieś cztery godziny.
Ogarnęła mnie wszechobecna nuda.
Nuda.
NUDA.
Moim jedynym towarzyszem pozostał zegar, który wydawał miarowe dźwięki upływu czasu.
Tik, tak. Tik, tak.
Tik, tak.
Westchnęłam z frustracją i szybko zerwałam się z fotela.
Nuda!
Koniecznie muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie. Niczym burza wpadłam do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. Chociaż właściwie nie jestem pewna, czy pokojem można było to nazwać. Wszędzie walały się przedmioty codziennego użytku. Ubrania, kosmetyki, papierki po słodyczach... A to dopiero początek tej długiej listy! Jedynie książki oraz skrzypce były odłożone na swoje miejsca z należytym im szacunkiem. A może... Sprzątanie nigdy nie było dla mnie ulubioną aktywnością w wolnym czasie, ale z braku innego sensownego zajęcia... Zebrałam ubrania z podłogi, aby następnie wrzucić je do pralki na szybkie wirowanie. Wróciwszy do pokoju, jedną ręką zgarnęłam śmieci, natomiast w drugą miałam zamiar chwycić brudne naczynia, znajdujące się na drewnianym biurku. Właśnie wtedy dostrzegałam znad stosu książek pewien dziwny tytuł, którego na pewno nie czytałam. Czym prędzej odłożyłam wszystko gdziekolwiek - kto by się przejmował panującym bałaganem, kiedy nieopodal znajduje się ciekawa powieść? - i sięgnęłam po wypatrzony przedmiot. Moje nadzieje szybko jednak zostały rozwiane. W dłoniach trzymałam właśnie grę komputerową o dziwacznej nazwie "Netting End". Westchnęłam głośno zrezygnowana. Doręczono ją pocztą w dniu moich siedemnastych urodzin, ale szybko została przez mnie rzucona w kąt, gdyż nie byłam zainteresowana niczym poza nowymi pozycjami w ksiągarniach. A gdyby tak... Właściwe jest to lepsze od rozpaczliwych prób wysprzątania tego pomieszczenia. "Nie mam przecież nic do stracenia, to tylko głupia gra komputerowa" - myślałam, nie wiedząc jeszcze, jak bardzo się mylę. Bez większego problemu podłączyłam cały sprzęt i ubrałam okulary oraz rękawicę. Machnęłam ręką, wciskając przycisk o jakże wdzięcznym tytule 'Link start'. Jak w każdej tego typu grze - chociaż właściwie nie mam z takowymi zbyt dużego doświadczenia - znalazłam się na placu startowym. Standardowo należało rozpocząć od podania loginu. Przygryzłam lekko wargę, zastanawiając się nad czymś odpowiednim.
- To musi być coś niepowtarzalnego... - mruczałam do siebie pod nosem. Po chwili uśmiechnęłam się i pewnie wystukałam słowo 'Colerlita'. Tak, idealne połączenie mojego nazwiska i imienia. Wybrałam adekwatną płeć, po czym rozdałam punkty umiejętności. Cóż w tym trudnego? Następny w kolejce okazał się być wygląd. Postanowiłam stworzyć bladolicą kobietę o czarnych jak noc włosach i tegoż koloru oczach oraz idealnej sylwetce. Od zawsze chciałam tak wyglądać. Niby w pełni siebie akceptuję, jednak w głębi serca to był mój ideał.
- Ubranie że smoczej skóry, albo czegoś wyglądem przypominającego smoczą skórę, powinno być odpowiednie - mruknęłam znowu do siebie. Kolejno przechodziłam następne poziomy samouczka, który wydał mi się niebywale łatwy. Zbyt łatwy. No i nareszcie dotarłam w miejsce, gdzie mogłam kliknąć wyczekiwany guzik 'Zaloguj się'. Coś zaszumiało, sprzęt kilka razy stęknął po swojemu i znalazłam się na samym początku wychwalanej gry. Poprawiłam lekko rozczochrane włosy. Jakież było moje zdziwienie, gdy w swojej dłoni zauważyłam pukiel brązowych włosów. Moich włosów. Zaskoczona machnęłam ręką, aby wrócić do menu i naprawić problem. Ku mojemu przerażeniu, nic się nie wydarzyło. Spróbowałam jeszcze kilka razy, jednak z takim samym efektem. Poczułam, że nogi się pode mną uginają i z wrażenia musiałam usiąść. Rozejrzałam się wciąż lekko nieprzytomnie, przez co dostrzegłam kilka innych osób krzątających się już przy organizacji swojego nowego życia. W prawej kieszeni, w której znajdował się mój telefon, poczułam wibracje. Wyciągnęłam urządzenia i z coraz szerzej otwartymi oczami czytałam nadesłaną niedawno wiadomość. Gdy tylko dotarłam do końca, sprzęt zaczął syczeć i sypać wkoło iskrami, po czym wyłączył się. Na nic zdały się moje rozpaczliwe próby powrotu, czy chociażby włączenia go. Czułam narastającą w moim gardle gulę. Jeżeli nie zdołam sobie tutaj poradzić, umrę. Umrę naprawdę...
Przymknęłam oczy, pocierając skroni. Nawet nie zauważyłam kiedy tak bardzo rozbolała mnie głowa. W końcu, po raczej dosyć długim czasie, ruszyłam chwiejnym krokiem w stronę najbliższego budującego, mając nadzieję na pomoc. Coś czuję, że to wcale nie będzie najprzyjemniejsza rozgrywka w moim życiu. O ile nie ostatnia..."
Tak... Od tych wydarzeń minął już prawie tydzień. Wciąż jednak to wszystko wydawało miś ja takie... Nieprawdopodobne? Tak to dobre określenie. Moje rozmyślania przerwał zziajany chłopiec, wpadający niczym mały huragan do mojej chatki. Na oko miał jakieś dziewięć lat. Zanim zaczął mówić wziął pospiesznie kilka głębszych wdechów.
- Pani jest uzdrowicielką, prawda? - zaczął lekko nieśmiało. Przytaknęłam mu skinieniem głowy, tym samym zachęcając do dalszego mówienia. - Bo tam w lesie... Był taki pan i jego zaatakowało takie dziwne metalowe coś i potem on odgonił to coś... Ja byłem w krzakach... I ten pan chyba był ranny, bo wszędzie było pełno krwi, a on później upadł... I ja nie chciałem go zostawiać, ale nie umiałem mu pomóc. Błagam, niech pani coś zrobi... - dokończył płaczliwie. Musiała minąć dłuższa chwila, zanim zrozumiałym, co malec miał na myśli. Zerwałam się niczym oparzona i porywając po drodze artykuły medyczne, które swoją drogą były bardzo nieliczne - ograniczały się jedynie do bandaży i kilku niedawno zrobionych specyfików.
- Prowadź - zakomenderowałam, po czym pędem ruszyłam za zdenerwowanym dzieckiem. No właśnie, dzieckiem. Jak można wystawić bezbronne maluchy na takie niebezpieczeństwo? Ludzie którzy tworzyli tą grę musieli być nikim innym jak potworami. Po czasie, który wydawał się niemiłosiernie dłużyć, dotarliśmy do niewielkiej polanki, zewsząd otoczonej zaroślami. Uklęknęłam przy zranionym nieznajomym, jednocześnie zwracając się do chłopca:
- Mógłbyś sprowadzić tu kogoś, najlepiej mężczyznę? A, i dobrze byłoby, gdyby zabrał nosze.
Maluch oddalił się prędko, najwidoczniej szczęśliwy, że może się na coś przydać. Westchnęłam ciężko. Chociaż z daleko obrażenia wyglądały naprawdę groźniej, z bliska wyraźnie widziałam, że żadne z nich nie było śmiertelne. Odetchnęłam z ulgą i czym prędzej zabrałam się za opatrywanie go. Pomoc pojawiła się, gdy w miarę ustabilizowałam stan poszkodowanego. Okazali się nią być dwaj rośli mężczyźni. Przełożyli rannego delikatnie na nosze, aby nie wyrządzić większego uszczerbku na jego zdrowiu. Ruszyłam za nimi, tym samym zamykając nasz mały korowód. Gdy dotarliśmy do wioski, chłopak ocknął się na chwilę. Wychrypiał coś o cennym dla niego medalionie i własnej głupocie, po czym ponownie stracił przytomność. Z tego wszystkiego mogłam wywnioskować, że prawdopodobnie zgubił rodzinną pamiątkę w lesie. Jako iż został on oddany pod opiekę bardziej doświadczonych uzdrowicieli, a ja nie miałam nic sensownego do roboty, postanowiłam wyświadczyć mu tą przysługę i odnaleźć drogocenny przedmiot. Zostawiłam jedynie swoją torbę w domku i ruszyłam hardo w stronę gęstwiny, w końcu las nie był mi straszny. Jak się później okazało, ani jedna, ani druga decyzja nie okazała się trafna. Dotarłszy do wspomnianej wcześniej polanki, rozpoczęłam poszukiwania. Był to raczej dosyć mozolny proces, bo przedmiot zdawał się być naprawdę mały. Nawet nie zauważyłam, kiedy dosyć znacznie oddaliłam się od swojego pierwotnego celu wędrówki. Przerwał mi dopiero głośny szelest, dobiegający z pobliskich krzaków. Przełknęłam głośno ślinę i już miałam sięgnąć po nóż schowany za pasem, gdy niespodzianie wyskoczyło z nich wielkie metalowe coś, rzucając się tym samym na mnie i powalając na ziemię. Zdążyłam dostrzec, iż było to coś na kształt ogromnego pająka. Szamotałam się, próbując jednocześnie dobyć broni, jednak z marnym skutkiem. Nigdy nie byłam jakoś specjalnie sprawną fizycznie. Niech to szlag! Gdy w końcu udało mi się wyciągnąć rzeczony nóż, byłam ranna w kilku miejscach i czułam, że powoli opadam z sił. Zaczęłam atakować nim na oślep i właściwie nie byłam pewna, czy którykolwiek cios dosięgnął przeciwnika. Udało mi się go jednak osłabić, zrzucić z siebie i stanąć na nogi, aby ostatecznie ratować się ucieczką. Zdawałam sobie sprawę, że jest to bezcelowe, bo jedynie bardziej zagłębiam się w las, ale chęć przeżycia była większa i przysłoniła praktycznie wszystko inne, włącznie ze zdrowym rozsądkiem. Nie wiedziałam dokładnie ile już tak biegnę. Kiedy emocje i adrenalina opadły, zaczęłam coraz dotkliwej odczuwać ból, zwłaszcza tych głębokich ran, a osłabienie związane z utratą krwi dawało o sobie znać. Powieki ciążyły mi niemiłosiernie i jedyne na co miałam ochotę, to zaszycie się gdziekolwiek i odpoczęcia. Nawet nie zauważyłam, kiedy zmęczona opadałam na kolana, po czym zemdlałam. No cóż, nie ma co, szybko się mnie pozbyli z tej rozgrywki...
<Ktoś, coś? Może jakiś przystojny mężczyzna pragnący uratować damę w opałach? ( ͡° ͜ʖ ͡°)>
Komentarze
Prześlij komentarz