Od Wuwei CD Nanny

Ona chciała odejść, więc po prostu chwyciłam ją za mała rączkę. Oczywiście, jak zwykle, najpierw robić, potem myśleć. Przecież każdy po jakimś czasie odchodził… Albo umierał, przy tym odejściu… Tak jak moja Arya… 
- Pani czuje się samotna? – zapytała się Nanna. 
- Chyba tak – odparłam ze smutkiem, puszczając w końcu jej dłoń. 
- Dlaczego? – zapytała się mnie. – Przecież są inni gracze - dodała
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. Dlaczego… Tak, to było bardzo dobre pytanie. Może dlatego, że nie chciałam więcej ran zadawać innym? Najpierw obiecywać, ze wrócę, a później… Wrócić za późno? Albo przyjaciele, którzy po jakimś czasie się od Ciebie odwracają? Po co mi takie osoby w mym dziwnym życiu? 
- Tak, ale… - zastanowiłam się przez chwilę, aby jakoś normalnie jej odpowiedzieć. – Co, jeśli mają złe zamiary? – zadałam pytanie w końcu. 
- A co, jeśli nie mają? Może Pani duuużo stracić. Babunia zawsze mówiła „Jeśli zaczniemy wszystkiego się bać i wszystkiego unikać, możemy zapomnieć, że dużo nas omija”. 
- Twoja babcia jest bardzo mądra – powiedziałam do niej z uśmiechem na twarzy, choć w głębi duszy nadal czułam się smutno i samotnie. 
- Wiem. Bardzo ją kocham. Musze już iść 
- Dokąd?
- „Niepokój targa dusza wędrowca, przeciwne wiatry strony mieszają na świata koniec go gnając. Słodka harmonia pieśni na skrzydłach go niesie wciąż dalej, dalej. Ziemię przemierzył wzdłuż i wszerz, ale spokoju zaznać nie może. Szuka…” – zacytowała mi. 
Później uciekła ode mnie. Dlaczego? Czyli… Była taka, jak inni? Najpierw porozmawiamy, a potem ucieknę od Ciebie, bo po co mi ktoś taki, jak Ty? A jeszcze ten cytat… Skądś go znałam, gdzieś to chyba czytałam… Położyłam się ponownie na trawie i zamknęłam oczy. Zaczęłam rozmyślać o tym, o czym ta mała mi powiedziała… Mogę dużo stracić, nie poznając nowych osób. Ale mogę też dużo stracić, poznając ich. To musiał być mój wybór. Mój wybór, co zrobić. Co wybrać. Czy poznawanie nowych ludzi nie ważne co się z nimi stanie, czy… być samotnikiem. Kiedyś któryś z moich starszych braci rozmawiając ze mną powiedział, że człowiek nie może być zbyt długo samotnym. Pamiętam, jak zapytałam się go w tedy dlaczego, a od odparł „Samotności towarzyszą bardzo złe doświadczenia, takie jak nieufność wobec innych ludzi, poczucie winy, że czegoś nie zrobiło się zbyt dobrze, wstyd, lęk, a nawet zaburzenia psychiczne, umysłowe. Jak człowiek jest samotny, czasami zdarza się, że siega po alkohol, czy narkotyki… A to zawsze prowadzi do uzależnień. Do tego wszystkiego dochodzi depresja, która… no, jest ciężką chorobą” I tymi słowami zakończył rozmowę z młodsza siostrą. Dziewczynką, która w tedy tego nie rozumiała, dopiero dzisiaj zrozumiała, będąc już dojrzałą kobietą, która chciała być w głupiej grze samotniczką. 
Szybko wstałam na nogi i rozejrzałam dookoła. Wiedziałam, dokąd poszła mała, dlatego skierowałam się w tamtą stronę. Musiałam ją odnaleźć. Chciałam jej przede wszystkim podziękować za to, co mi powiedziała. Dzięki niej zrozumiałam, że powinnam znaleźć sobie kogoś do przyjaźni, czy choćby do zakolegowania się. Nie ważne, czy ta osoba by później ode mnie odeszła, ot tak. Ważne, że po prostu by była. To było dla mnie teraz najważniejsze. Poszłam w dół rzeki, a następnie, kierując się zmysłem orientacyjnym – oraz modlitwą, żeby Bóg mnie dobrze poprowadził – poszłam w kierunku lasu Durm. Nie wiedziałam dlaczego dokładnie tam poszła, coś… Tak jakby mnie tam ciągnęło, albo pchało. Może właśnie to było to, czego ja potrzebowałam? To, czego ja szukałam, a raczej kogo ja szukałam? Uśmiechnęłam się do siebie. Zaczęłam sobie śpiewać pod nosem. 


Gdy skończyłam, doszłam do punktu, gdzie były jakieś dziwne ludzio-gorylo-króliko-roboto podobne coś. Nawet nie potrafiłam tego nazwać, nie przyglądałam się ich nazwom. Coś mówiły do siebie w tym swoim języku. W końcu zakończyli i zaczęli iść w kierunku przeciwnym – czyli nie szli do mnie, to był dla mnie plus. Ale ja mądra postanowiłam iść za nimi. Jak zwykle – najpierw robię, potem myślę. Lecz w tym wypadku zdało mi się to na dobre. Dlaczego? Bo zauważyłam związaną małą dziewczynkę. 
- Nanna – powiedziałam cicho do siebie. Jeden z nich mnie usłyszał, bowiem spojrzał w moim kierunku. Starałam się być cicho, ale co poradzić, że zachciało mi się kichać? No i kichałam sobie pięć razy, a gdy to zrobiła, to już wszystkie trzy stwory patrzyły na mnie. Super, noś kurde, świetnie. 
- Raczej nie będziemy negocjować… - odparłam niby do nich niby do siebie.
Jeden z nich zaryczał głośno. Kurde, co to za stwory durne były!? Jeszcze takich nie spotkałam. Jak to mówią jednak, kiedyś musi być ten pierwszy raz… Ale żeby no w takiej sytuacji!? Szlag. Wyciągnęłam łuk i kołczan ze strzałami. Cieszyłam się, że kupiłam sobie je w wolnej chwili. Napięłam łuk i wypuściłam do pierwszego stworzenia, które było najbliżej mnie. Zaryczało jeszcze głośnie. Ruszyło w moją stronę. Wypuściłam jeszcze szybko dwie strzały w niego, co znacznie obniżyło jego pasek życia. Niestety, tylko do połowy. Przewiesiłam przez siebie łuk i wyciągnęłam dwa sztylety. Co nie co już nimi potrafiłam, bowiem nauczyła mnie Quenn. Cieszyłam się, że ją spotkałam. Stwór miał ogromne pazury – kurde, ja się pytam, skąd te dziady się biorą!? – i to właśnie nimi mnie zaatakował. Odparłam atak sztyletami, choć lekko mnie zranił w ramię. Nie dałam za wygraną, jednym z nich przebiłam miejsce, gdzie powinno być jego serce. Spojrzałam na jego pasek. Zaczął opadać, więc szybko zrobiłam to samo z drugim sztyletem. To przyspieszyło opadanie paska, aż w końcu on zaryczał, pasek się wyzerował, a stwór rozpadł się na sporą ilość migoczących światełek… Czy czegoś. 
- To jeszcze dwa… - powiedziała do siebie. Mój pasek niestety, ale nie był już pełny. Westchnęłam. Postanowiłam dostać się do Nanny, dać jej jeden z moich sztyletów, aby się rozwiązała i mi jakkolwiek pomogła… Ale z moich planów nici, bowiem jeden ze stworów stał obok niej. Tak, jakby czytał w moim umyśle. Westchnęłam, schowałam sztylety i wzięłam łuk. Napięłam go ze strzałą, ale później… Pomyślałam, aby zrobić coś bardziej… głupiego. Zamieniłam strzałę na sztylet, napięłam łuk. Sztylecik zaczął się kiwać, więc zaczęłam się modlić, aby nie trafiło w nią. Wypuściłam. Pokiwałam jej głową – na znak, że ma wyciągnąć sztylecik i zacząć się rozwiązywać. A najlepiej, jakby w ogóle mi pomogła… Ja w tym czasie odwróciłam uwage tego, który stał obok niej w taki sposób… Że obydwa stwory zaczęły mnie gonić. 
- Jeny, lepszego pomysłu serio nie miałaś? – zapytałam sama siebie biegnąc przez siebie. 
Postanowiłam, że bede do nich strzelać w biegu. A co mi tam! Najwyżej stracę większośc strzał, ale powinnam przecież trafić kilka czy kilkanaście razy w nich. Tak też zrobiłam. Biegałam w kółko po lesie, strzelając do stworów. Oczywiście, że w trzech czwartych przypadkach nie trafiałam. Może i trenowałam łucznictwo, ale nie z biegu… Gdy obydwa stwory miały już dosyc małe wskaźniki życia, wróciłam tam, gdzie była Nanna. Gdy dotarłam, zobaczyłam tylko sznury, a jej… nie było. Znowu uciekła? Zostawiła mnie? Zaczęłam strzelać do stworów, a gdy były już dosyć blisko mnie, wyciągnęłam swój jeden sztylet – bo oczywiście drugi mi mała zabrała… - i odparowałam atak pierwszego, ale już drugi mnie dopadł. Mój wskaźnik życia spadł, dosyc sporo. Zaczęłam uderzać w tego pierwszego w taki sposób, że szybko się rozpadł na drobne świecące cząsteczki. Został jeszcze jeden. Jedna czwarta jego życia i jedna czwarta mojego. Równe szanse. Prawie. Jak on umrze, pewno odrodzi się na nowo, a co ze mną? Westchnęłam i zaczęliśmy się bić. W pewnym momencie popchnął mnie tak, że upadłam na ziemię. 
- To koniec… - powiedziałam do siebie i poczułam łzę na policzku. 
Czyżby tak miał wyglądać mój koniec? Nikt mi nie pomoże? Byłam samotnikiem, więc samotnie zginę… 

<Nanna?>

Komentarze