Od Ontara CD Colerlity "The Game is ON!"

Noc była naprawdę piękna, księżyc jasno świecił a na niebie były widoczne gwiazdy. Nigdzie nie było żywego ducha. Mógł bym powiedzieć że była idealna, jednak jedna rzecz wszystko psuła. Miejsce w którym aktualnie się znajdowałem przypominało jakąś starożytną puszczę. Po prostu pięknie, w jednej chwili jestem u siebie, a w następnej spaceruję nocą po puszczy. Zastanawiałem się gdzie jestem i ile czasu zajmie mi powrót, na ranem muszę gdzieś około 6 otworzyć mały rodzinny sklepik. A puki co nie zanosiło się na to że kiedykolwiek uda mi się wyjść z tego przeklętego lasu. Jedynym pozytywem całej tej sytuacji był fakt że wreszcie dookoła panowała zupełna cisza i spokój. Usiadłem pod jakimś drzewem i zaciągnąłem się chłodnym powietrzem. Było tak cicho, tak spokojnie, tak, tak pięknie. Mógł bym pozostać w tym jednym miejscu do końca świata. Zdziwiła mnie nieco temperatura powietrza, jak na późną jesień było dosyć ciepło. Zdjąłem kurtkę i wyciągnąłem z jej kieszeni paczkę papierosów. Zacząłem szukać zapałek, szlak, znowu ich zapomniałem. Z niemałym żalem schowałem paczkę z powrotem i zatopiłem się we własnych myślach. Nagle kątem oka w krzakach dostrzegłem jakiś ruch, odwróciłem głowę w tamtą stronę i zobaczyłem jakąś młodą dziewczynę. Szła powłócząc nogami, a na całym jej ciele widać było wiele ran. Jedne większe, inne mniejsze, a jeszcze inne wyglądały jak zwykłe zadrapania zadane przez kota.
W pewnym momencie upadła na kolana, a po chwili straciła przytomność i runęła na ziemię. 
Nieśpiesznie wstałem i ruszyłem w jej stronę. Nie wyglądała najlepiej, zastanawiałem się czy jej pomóc. W końcu nie jestem aż takim strasznym potworem żeby zostawić ranną pośrodku lasu na pastwę dzikich zwierząt, albo zboczeńców. Kto wie co tu siedzi w tych krzakach. Przykucnąłem przy niej i delikatnie odgarnąłem włosy które zasłaniały całą jej twarz. Były zlepione od potu. No cóż, nie będę oszukiwał, była całkiem ładna. Spojrzałem na jej poranione ciało, wyglądało to wszystko tak jakby miał się lada chwila wykrwawić. No dobra, koniec przyglądania się, nadszedł czas na działanie. Zacząłem się zastanawiać czym można było by zatamować krwawienie, przypomniała mi się moja nadopiekuńcza mamusia która zawsze wkładała mi do głowy żeby zawsze nosić przy sobie apteczkę, na "wszelki wypadek" , i zacząłem żałować że jej nie posłuchałem. Nic co by się nadawało do zatamowania krwi nie było dostępne. Przypomniały mi się przeróżne filmy wojenne w których z braku bandaży darli na strzępy koszule, prześcieradła i wiele innych. No właśnie koszule, co by nie mówić to akurat przy sobie miałem. 
-No nie no, stary ty chyba nie myślisz o tym na poważnie- powiedziałem sam do siebie. 
Koszula czy czyjeś życie? Wybór teoretycznie prosty, no cóż nie dla mnie. Nie dla człowieka nienawidzącego innych. Jednak wypadało by pomóc, nie jestem przecież jakimś psycholem, chyba...
Nieśpiesznie zdjąłem ją i od razu zacząłem błogosławić bawełniany podkoszulek i ciepłe powietrze.
Potem nieśpiesznie podarłem ją na pasy, i teraz znacznie spieszniej zacząłem ją opatrywać. Przez chwilę obawiałem się że mi koszuli zabraknie, no bo co, spodni przecież bym w ten sposób nie podarł, nawet z czystej chęci nie stania w gaciach i podkoszulku, jednak szybko się okazało że moje obawy nie były słuszne. Starczyło jej na wszystkie rany które wymagały opatrzenia i nawet został jakiś skrawek. Odrzuciłem go i wziąłem dziewczynę na ręce. Powoli ruszyłem w kierunku drzewa pod którym zostawiłem kurtkę. Kiedy doszedłem, położyłem ją delikatnie na ziemi. Po czym usiadłem obok i zacząłem się zastanawiać o co w tym wszystkim chodzi. Nagle jestem w lesie z jakąś nieprzytomną babeczką. Zawsze wiedziałem że życie jest nieprzewidywalne, ale nigdy nie sądziłem że aż do tego stopnia. Przymknąłem oczy, znowu było cicho i spokojnie, jedyne co słyszałem to jej i mój własny oddech. Powoli zacząłem odpływać. 
Jakieś dwie godziny później, zerwałem się z miejsca i rozejrzałem nerwowo dookoła. Zadawało mi się że ktoś krzyczy, jednak nikogo nie było. Widocznie coś mi się przyśniło. Tym czasem noc powoli zaczęła się zamieniać w szarawy świt. Spojrzałem na dziewczynę i zobaczyłem że się lekko porusza. Po niedługiej chwili otworzyła oczy i spojrzała na korony otaczających nas drzew. Potem zaś jej wzrok skierował się na mnie, wydawała się zdziwiona i lekko przestraszona.
-Witaj śpiąca królewna- uśmiechnąłem się ironicznie- wiesz może gdzie jesteśmy?
Tak, nie ma to jak pytać kogoś kto niemal wykitował o drogę. No ale nic, już nie cofnę tego co zrobiłem.
-Tak- powiedziała słabym i ledwo słyszalnym głosem.

Colerlita? ( taki ratunek może być ? XD)

Komentarze