Od Serenity do ktosia

Szybkie cięcie i kukła zniszczona. Schowałam miecz odchodząc, aby następni mogli sobie poćwiczyć, przy czym ignorowałam ich spojrzenia.
Od niedawna wszyscy byliśmy więźniami gry. Każdy, bez wyjątku, miał ten 1 lvl a bez zdobywanego doświadczenia nie byłoby mowy o wzmocnieniu się. Tak więc byliśmy w grupowej czarnej dupie. Oczywiście, znaczna większość jęczała i histeryzowała: dlaczego oni, co zrobili i za jakie grzechy. Za głupotę się płaci, szczególnie, że najmłodsi gracze nie mieli nawet 10 lat, podczas gdy gra miała być przeznaczona od 15 wzwyż. 
Ponieważ trzeba było się zabrać za współistnienie, część graczy miała swoje sklepy czy warsztaty ale asortyment wszędzie był taki sam: dla nowicjuszy. Nie mogłoby być inaczej, skoro nikt nie miał chociaż tego 2 poziomu. Inni gracze tworzyli swoje zgromadzenia, nie były to co prawda gildie ale coś w miarę podobnego bo tymczasowe ale już w tych grupach widzieli swoich faworytów do miana silnych graczy, którzy mieliby szansę daleko zajść.
Przysiadłam się do pustego stolika w kącie gospody słuchając różnych języków tamtejszych bywalców. Akurat jakiś narwany Hiszpan z koleżkami coś darł się do jednego nastolatka żywo gestykulując i wskazując na stolik. Mina tamtego dobitnie wyrażała, że nic nie rozumie o czym tamci do niego wrzeszczą.
-Ktoś zna hiszpański?- Zapytał się rozglądając się po zebranych. Praktycznie wszyscy odwracali wzrok. Wstałam i odeszłam w stronę drzwi.
-Mówią, że to ich miejsce i chcą usiąść bo tylko tutaj jest krzeseł na ich ilość- powiedziałam bez zainteresowania wychodząc. I tak dało się słyszeć szemrania w budynku gdy zamykałam drzwi, znowu słyszałam swój przydomek, który mi nadali dłuższy czas temu. W sumie Błękitny Rycerz brzmiał w miarę przyzwoicie ale dalej mi to wisiało. Zresztą miało zabawną historię: podczas każdych walk ten kolor u mnie się pojawiał, jeszcze żadnego starcia nie przegrałam. 
Nic ciekawego, nie ma większych wyzwań. Głównie dlatego podczas walk poznawałam typy każdego wojownika, wszyscy mieli swój stały tryb walki i ciosów. Już te kilka starć losowo przydzielanych przeciwników widziałam, szału nie było. Szóste wyzwanie, o teraz ja. Zeszłam na tor spokojnym krokiem, dryblas już tam stał pewny swego. Spojrzałam na niego lekko znudzona.
-Postaram się cię nie uszkodzić laleczko- powiedział głupkowato.
-Ja nic nie obiecuje- mruknęłam. Na znak wyciągnęliśmy swoje bronie i stanęliśmy na pozycjach by z kolejnym sygnałem ruszyć. Wielkolud od razu natarł ale spotkał się jedynie z moim unikiem. Wrzasnął i gdy znowu spróbował sparowałam jego cios bez zarzutu. Sekundę później silne odepchnięcie go i natychmiastowy atak z mojej strony. Nie spodziewał się tego ale próbował się bronić. Cóż, do każdej walki miałam inny styl, dlatego nikt nie wiedział na co trafi ode mnie. Tu z rozpędu wykonałam obrót i silnym machnięciem zdzieliłam osiłka rozkładając go nieprzytomnego na łopatki. To nawet nie trwało minuty ale wrzawa była spora. 
To zabawne, że przeciętnej wysokości dziewczyna rozwala każdego, nawet tych olbrzymów, która ma jedne z największych statystyk dla wojownika, prawda?

<ktoś?>

Komentarze

  1. Tak tylko powiem, że opowiadanie jest (chyba) zaklepane przez Anonima.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz