Od Serenity CD Anonima, Another i TaeMinnie *z serii co tak mało xd*

Nie przepadałam za wtrącaniem się osób trzecich w cudze potyczki, a tym bardziej, gdy przez to nagle robili sobie kłopoty u części walczących. Tak jak w tamtym przypadku, gdy chciałam trenować bycie atakowaną z zaskoczenia a ten jeden jedyny ktoś mi to popsuł. Nic nie powiedziałam ale wystarczyło zarejestrować wzrokiem reakcję ostatniego walczącego, by już wiedzieć, że widz będzie miał nie lada problemy. W sumie, w grę wchodziło dosłownie ocalenie skóry, dlatego też niechętnie byłam zmuszona pozbawić przytomności swojego nie całkiem niedoszłego przeciwnika z wcześniejszej chwili. Gdy to zrobiłam, spojrzałam na przybysza. Tego jeszcze tu nie widziałam, a wielu graczy się tutaj kręciło, głównie w celach widowiskowych. Ten patrzył na mnie podenerwowany.
-Jeśli chcesz przeżyć i nie narażać się innym, zwłaszcza wojownikom, nie krzycz pomocnych uwag podczas starć- powiedziałam po czym się odwróciłam i odeszłam. Cóż, walki na dziś najwyraźniej miałam już z głowy, skoro wszyscy partnerzy leżeli nieprzytomni a reszty nie było, na pewno mieli inne zajęcia. Na przykład wspólne picie piwa, o. Swoją drogą, na takie spotkania było można zawsze spotkać wielu graczy, mało kto z tych pełnoletnich odmówiłby wspólnego picia. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko łażenie bez celu po bezpiecznej strefie. Szansa na spotkanie jakieś inne postacie były pewniejsze niż samo 100%, więc nie zdziwiłam się po napotkaniu w oddali niewielkiej osoby, która... uciekała przed ogromnym ptakiem. Aha. Jako obserwator z dalszej perspektywy widziałam, że tą walkę na bank wygrałoby by to latające bydle aniżeli człowiek. Tu też musiałam interweniować, chociaż w dużej mierze zamierzałam to zrobić dla świętego spokoju, czy tam dla czystego sumienia. Kij wie. W każdym razie gdy kolejne bydlęcie zostało powalone bez problemu jednym ciosem na ziemię, spotkałam się wzrokiem z tym, kim zmuszona byłam uratować. Nie, żebym tego żałowała, przynajmniej na chwilę było jakieś zajęcie, szkoda tylko, że na tak krótko.
-Nie musiałaś mi pomagać- warknęła. O, ktoś po raz pierwszy nie jest wdzięczny. Jak miło <3
-Beze mnie to ptaszysko by cię pożarło- spojrzałam na nią zastanawiając się nad paroma sprawami. Głównie nad tym, jakim cudem sprowokowała to coś do ataku. To było bardzo zastanawiające. Głupie ale zastanawiające. Taka mała dygresja od LL: Skoro to bezpieczna strefa/punkt zero/miasto, to co tu robi coś niebezpiecznego? O.o
-Może i tak, ale ja działam sama- uśmiechnęłam się na te słowa lekko. Co jak co, ale ta mała miała jaja i charakter. Od razu dzień został umilony. Zaraz jej wzrok się zmienił na zaniepokojony. Nagle wstała na drżących kolanach i zaczęła biec ku budynkom.
-Pedofil!- Zaczęła się podczas biegu drzeć machając rękoma. Zamrugałam oczyma rozglądając się wokół siebie. Pedofil? Gdzie? Po chwili zaczęłam analizować jej zachowanie z chwili wcześniej, uśmiech nieco się powiększył. Że ja pedofilem? Zaczęłam chichotać. Co jak co ale nie gustowałam w dzieciach, ani w dziewczynach. Zarówno w świecie rzeczywistym i w grach zawsze wolałam płeć przeciwną...
Prawdziwy świat. Ciekawe co się tam dzieje. Czy rodziny odkryły, co się stało im najbliższym? Chcieli a jeśli tak, to jak zamierzali im pomóc? Przecież gdyby zerwali nam hełmy z głów, zginęlibyśmy, nie ma zmiłuj. 
Dręczona pytaniami dostrzegłam, jak pod nogami wylądował mi przedmiot, wyglądem przypominał dysk do rzucania przeznaczony w zabawach. W niedalekiej odległości parę osób mi machało rękoma na znak, abym im go odrzuciła. Wzięłam ów rzecz do ręki. Przyglądając mu się, przypomniałam sobie, jak to kiedyś bawiłam się z bratem... Na samo wspomnienie tego mego kochanego durnia, zacisnęłam powieki i cisnęłam dyskiem ku grającym. Gdy był ich blisko, natychmiast się odwróciłam i skierowałam się ku tablicy ogłoszeń. Dobrze zrobiłam, najświeższe ogłoszenie miało limitowany czas bytu. Pisało w nim o grupowym wymarszu chętnych aktywnych postaci na bójki z robotami, zbiórka pod areną za parę chwil a sam wymarsz lada chwilę potem. Od razu przystałam na tą propozycję, może akurat uda się wbić kolejny poziom. Zresztą, nie tylko ja miałam taki zarys planu, wielu innych już czekających żywo dyskutowało o tym wyjściu. Ktoś większy zaczął omawiać kolejne fazy działań, inna postać puściła w ruch listę. Miało to na celu zebrać dane chętnych, w celu dowiedzenia się, ilu idzie. Szybko napisałam swój nick i podałam kartkę papieru dalej. Wkrótce moją uwagę przykuły dwie sprawy. 
Pierwsza: ten koleś z wczoraj też tutaj był. Musiał poczuć, że ktoś go obserwuje, ponieważ podniósł wzrok i zaczął się rozglądać. Chwilę później spojrzał w moją stronę, dopiero wtedy odwróciłam się. 
Druga: patrząc w innym kierunku, dostrzegłam parę. Młode dziewczę przytulało się do ukochanego, wyglądała na taką, która nie zamierzała go tak łatwo opuścić.
-Proszę, Darin nie idź! Nie rób mi tego- słyszałam jej zawodzenie, była przerażona.
-Lizzy spokojnie. Wrócę do ciebie przecież, wiesz o tym- starał się ją uspokoić głaszcząc po plecach.- Nic mi nie będzie, obiecuje... Kochanie, na mnie już czas. Puść mnie, proszę- mruczał błagalnie. Spojrzała na niego tak samo ze łzami w oczach.
-Obiecaj, obiecaj, że się spotkamy.
-Przysięgam- spojrzał jej z powaga w oczy. Rozległ się gwizdek, znak, że czas ruszać. Tamten szybko ją pocałował czule w czoło i z trudem zaczął iść z nami. Wielu przechodzących czy przybyłych dopingowało naszą grupę okrzykami i modlitwami. Wszyscy wierzyli, że damy radę...
Po godzinnym chodzie w ciszy, zatrzymaliśmy się na polu. Naszą uwagę przykuła grupa wolno poruszających się robotów w oddali. Z daleka wyglądały na toczące się kule. Nagle się zatrzymały, by po chwili ruszyć na nas w zwartej grupie. Nas było około dwudziestu, ich podobnie. Szanse niby wydawały się wyrównane, gdyby nie to, że były inteligentne i otoczyły nas w kole. Każdy z nas już trzymał swoja broń w pogotowiu, gdy nagle stało się coś nieoczekiwanego. Kule nagle się "otworzyły" a z nich wyleciały nieco mniejsze ale liczniejsze bestie. Nie wyglądało to dobrze...
-Drużyno, do ataku!- Ryknął ktoś. Wielu to pochwyciło i już zaraz rzucali się na przeciwników. Osobiście trzymałam się na uboczu, pomagając innym w ubijaniu oraz przy tym patrolując sytuację na innych frontach. Widziałam przy tym wskaźniki życia, u niektórych minimalnie widać było utratę paru procentów, przez otarcia czy trafienia. Jeden wskaźnik w odległości paru metrów trzymał się jak mój. Jego właściciel nosił login "TaeMinnie" i właśnie odepchnął jedną bestie od siebie. Nagle wszyscy usłyszeli wrzask. Najdalej od walczących właśnie został rzucony na łopatki ten chłopak, który zostawił swoją ukochaną w strefie. Robot pozbawił go możliwości obrony, nie omieszkując się przy czym zabrać trochę jego życia. 
Alarm. Rzuciłam się w tamtym kierunku torując sobie trasę. Po chwili usłyszałam jak ktoś inny ruszył za mną. Z dziką furią biegłam i czyściłam drogę. Najgorzej było te ostatnie kilak najdłuższych metrów, tam było najwięcej bestii. Skupiłam sporo siły w nodze i z obrotu przedostawałam się do potrzebującego.

Na próżno. Gdy właśnie dotarłam do niego, robot zrobił z niego szaszłyk. Przebił go na wylot, natychmiastowo sprowadzając jego licznik życia do zera. Ostatkiem sił spojrzał w naszym kierunku przepraszająco... Jego awatar się rozpadł na najdrobniejsze piksele. Zginął. Przez ułamek sekundy chciałam się zatrzymać ale nie dane byłoby to, zaraz rzuciłam się z innym graczem w ramach wsparcia w celu zemsty za tego, którego pozbawił życia, szansy na powrót do dziewczyny, powrotu do realnego świata... 
Ostatni cios należał do mnie. Spojrzałam za siebie, gdzie zgromadziła się poraniona część istniejących graczy. Chociaż udało się nam zniszczyć te roboty przybyłe z wnętrza "matek" był to gorzki tryumf. Straciliśmy kolejnego zawodnika. I chociaż udało nam się podnieść statystyki każdego z osobna to mało kto, a raczej nikt nie był przez to aż w takim stopniu szczęśliwym. Spojrzałam na swój pasek. Około 10% straconego zdrowia, głównie było to spowodowane przez długie ale niezbyt głębokie cięcie w boku. Inni mieli gorzej, paru nawet miało opróżnione te wskaźniki o ponad połowę. Staliśmy tak wszyscy na pustym od przeciwników polu, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
-Wracajmy do strefy- cicho powiedziałam, jednak reszta to usłyszała. Pokiwali głowami i w milczeniu wolnym krokiem kierowaliśmy się do innych. Jeszcze przez krótką chwilę spojrzałam przez ramię na miejsce, gdzie skonał jeden z naszych. teraz nic tam nie było poza śladami rozbryzganej krwi. Wiedzieliśmy, że czeka nas ciężka sprawa. Będzie trzeba wyjaśnić tamtej dziewczynie co się tam stało i delikatnie, jak najbardziej to możliwe, przekazać jej wieści o utracie jej kochanka. Kiedy znaleźliśmy się w bramach, było już dosyć późno, bowiem było ciemno a latarnie były pozapalane. Wielu wyszło nam na przeciw wiwatując czy od razu zabierając się za leczenie najciężej rannych. Moja rana nie była widoczna gołym okiem, poza tymi plamami krwi jednak wiedziałam, że to nic poważnego. Zauważyłam jak młoda kobieta podbiegła do nas i zaczęła szukać kogoś wzrokiem. Poczułam małą gulę w gardle, to była ona. Ponieważ inni uciekali spojrzeniami czy nawet zaczęli wołać o sprawdzenie ran, a reszta milczała, odeszłam od grupy biorąc delikatnym ruchem za rękę tamtą.
-Gdzie jest mój Darin? Co się stało?- Pytała przerażona podczas gdy ją prowadziłam do opustoszałej fontanny. Usiadłam z nią na murku nabierając powietrza.
-Lizzy, tak?- Pokiwała głową. Posmutniałam.- Tak bardzo mi przykro ale twój ukochany poległ w walce. Nie udało nam się do niego dostać i uratować, roboty odgradzały go od nas... Nie zdążyliśmy- mówiłam to szczerze przygnębiona. Czułam się winna temu, że za późno zauważono jego odsunięcie się, że byliśmy za daleko... Że zabrakło nam dosłownie sekundy. Jej oczy zwęziły się w przerażeniu słuchając tego, zaczęła kręcić na znak zaprzeczenia głową.
-To niemożliwe! On mi obiecał, że wróci!- W trakcie tych słów zaczęła szlochać. Objęłam ją starając się zelżyć jej bólowi, strumienie jej łez ciekły mi po szyi. Miotało nią z rozpaczy.
-Był dzielny, wiesz? Bardzo chciał do ciebie wrócić- szepnęłam. Nie mogłam wymyślić jak jej pomóc. Do głowy po dłuższej chwili przypomniała mi się stara melodia, którą mi mama śpiewała w dzieciństwie gdy byłam zbyt przerażona by zasnąć. Zaczęłam ją cicho nucić do jej ucha gdy jej płacz nie ustawał.

Powtarzałam śpiewany tekst kilka razy, zanim nie odskoczyła ode mnie. Spojrzała na mnie oskarżycielsko mimo zapuchniętych od płaczu oczu.
-To wasza wina! Przez was go straciłam!- To wołając z rykiem rzuciła się biegiem w ciemność. W ostatnich chwilach zauważyłam jak zza siebie wyciąga nóż. Zaraz po tym znowu jej głos- kochanie, poczekaj na mnie.
Zanim zrozumiałam sens słów i wstałam, usłyszałam ciachnięcie, plask i dźwięk rozpadających się pikseli. Popełniła samobójstwo. Przez nas i naszą akcję, straciliśmy dwójkę graczy, zakochanych. Schowałam twarz w dłonie.

<Tae, może ty?>

Komentarze